Łysogórska Republika Kolesi Pozostawienie kilka lat temu na administracyjnej mapie Polski województwa świętokrzyskiego stało się możliwe nie tylko dzięki wpływom miejscowych polityczno - towarzyskich klanów (siłą rzeczy zainteresowanych jego zachowaniem), ale i dzięki ...obawom środowiska krakowskiego przed rozprzestrzenieniem się owej „zarazy" na Małopolskę. O naiwnych lokalnych patriotach nie wspomnę... No i w konsekwencji zachowano w centrum Polski ów matecznik dawnego „ładu i porządku", do złudzenia przypominający pogranicze ukraińsko - białoruskie. W czasie okupacji niemieckiej Region Świętokrzyski obfitował w heroiczne wprost akty patriotycznych wystąpień, symbolem których stał się „Wykus". Podobnie jak w przypadku Wileńszczyzny można tu nawet mówić o partyzanckim „pospolitym ruszeniu". Nic więc dziwnego, że tuż po zakończeniu wojny skierowano do nas całe zastępy tropicieli po kursach NKWD. W ciągu zaledwie kilkunastu lat spacyfikowano nasz region w sposób niemal totalny. Antysemicka retoryka tutejszych komunistów znalazła w dodatku „zrozumienie" i posłuch wielu „bogobojnych" rodaków... „Z polskim ludem - polscy moczarowcy". I tak oto wylęgła się ta łysogórska „republika towarzyszy" (zastąpiono ich dzisiaj „kolesiami"). To nie przypadek, że akurat w Starachowicach eksplodowała ostatnio głośna afera (oczywiście udało się ujawnić zaledwie fragment „pajęczyny"). Kto choćby częściowo zna miejscowe realia, zdaje sobie doskonale sprawę z głębokich powiązań lokalnej władzy i zorganizowanego świata przestępczego. W dodatku i jedni, i drudzy uważają to za najzupełniej normalne. Boss świętokrzyskiego SLD był przed sądem zupełnie szczerze poruszony, uważając, że jako lojalny współtowarzysz postąpił przecież po l u d z k u, ostrzegając zagrożonych towarzyszy. Po prostu w taki sposób pojmuje się w tych środowiskach międzyludzką lojalność... Bezpardonowa indoktrynacja dotknęła również miejscową naukę i oświatę. K. Kąkolewski zwraca uwagę, że nieprzypadkowo „Jerzy Urban w stanie wojennym wypomniał naukowcom, że zawdzięczają tytuły profesorów rządowi. Przypomniał przy tym, że wielu źle widzianych tutejszych humanistów, jak Wanda Pomianowska czy Anna Sucheni-Grabowska nie doczekały się mianowań, mimo wagi ich dorobku. A potem były stanowiska, ponoć ważne jak dziekan, rektor, wyjazdy zagraniczne, gdzie siły bezpieczeństwa otwarcie trzymały na tym rękę. W rezultacie mamy prawdę, którą wypracowali Adam Humer, Edmund Kwasek i wypisali na ciałach bitych więźniów". Lokalna prasa, na czele ze znanymi kieleckimi tytułami, doskonale uzupełnia ową „ intelektualną służalczość" spełniając rolę propagandowej tuby poszczególnych koterii. Jeżeli coś poważnego „przecieka", to tylko wtedy, gdy dojdzie do zbyt ostrej kłótni o interesy, jak choćby między Długoszem, a Suchańskim ... Współcześni pogrobowcy ówczesnych „moczarowców" okopali się jednak przede wszystkim w nomenklaturowym biznesie i samorządach. Przeglądając wykazy członków rad nadzorczych Banku Spółdzielczego, czy innej „politycznej spółki" prawa (niby)cywilnego widać wyraźnie kto tam jest i z czyjego rozdania... Wacek od Henryka, Ziutek od Józka, czy Boguś od Wojtka... W samorządach jest podobnie; „czerwono - zielony" sojusz opanowawszy pewne wiejskie i małomiasteczkowe przyczółki (jak choćby OSP, KGW, sołectwa i utrzymywane z samorządowej kasy propagandowe gazetki,) wydają się czuć równie pewnie jak Łukaszenko na Białorusi i (do niedawna) Kuczma na Ukrainie. Właśnie, do niedawna... Radosław Kudliński |