Parking pod Łysą Górą, a Sprawa Polska Odwiedził mnie niedawno zaprzyjaźniony Polonus ze sporego miasta, zauważył leżące na stole lokalne pismo i przeczytawszy tytuł jakiegoś artykułu, sugerujący nadużycia miejscowego wójta przy prywatyzacji … parkingu, skrzywił się zniesmaczony. Znam go i wiem, co chciał mi powiedzieć: „Polska boryka się z dziedzictwem okrągłego stołu, Putin dogaduje się ze Szwabami, a oni tu o jakimś … parkingu…!” No cóż, są momenty, obwieszczane sygnałem trąbki, kiedy pozostawia się nawet żniwa i idzie bronić Warszawy (albo odbijać Warszawę) – zgoda. Ale poza tymi szczególnymi momentami jest złożona codzienność – majowa i listopadowa, Tuskowa i Millerowa. W tej codzienności realizuje się drobne, tj. bardzo konkretne sprawy. Tzn. trzeba przywołać do porządku jakąś kanalię na urzędzie, zadbać o stan miejscowej szkoły i dopilnować prywatyzacji … parkingu. Jeżeli te prozaiczne szczegóły uznamy za trzeciorzędne, a ograniczymy się do wypluwania z siebie sloganów z najwyższej półki, typu: „racja stanu”, „przekształcanie świata”, „walka o wartości”, to i nas w końcu wyplują (pół biedy, jeśli zrobią to tylko ludzie… ) Jeden z XX – wiecznych mistyków obruszył się kiedyś na deklarację obrońców chrześcijańskich wartości w zepsutym świecie, zauważając, że najpierw trzeba samemu mieć duszę kontemplacyjną… „Bo jeśli nie, nie przekształcą niczego, raczej sami zostaną przekształceni. I zamiast schrystianizować świat, chrześcijanie zostaną zeświecczeni…” Piotr Opozda |