O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Historia »  relacje i wspomnienia » Stanisław Kostka Przeorski: Historia pewnego donosu
Treść artykułu:

Historia pewnego donosu…

Urodziłem się 29 września 1926 r. we Wzdole Starej Wsi , a to znaczy, ze przeżyłem już ponad 90 lat. Parafia wzdolska miała bogate tradycje społecznikowskie, istniały tu liczne organizacje, ludzie angażowali się w sprawy publiczne, zarówno na rzecz miejscowego Kościoła i swojej wsi, jak też w sprawy bardziej polityczne. Ja - 3 maja 1935 r. wstąpiłem do harcerstwa i w tym samym dniu zostałem również ministrantem – służyłem przy Ołtarzu przez 20 lat, czyli do 1955 r. 3 Maja 1945 r. zostałem również strażakiem OSP we Wzdole. No a 3 maja 1960 r. zostałem myśliwym i kolejarzem… Pracowałem jako zwrotniczy w Skarżysku Kamiennej do 1980 r., można więc powiedzieć, że świąteczny dzień 3 maja jest w moim życiu dniem szczególnym.

W latach 1942 – 1943 uczęszczałem do szkoły rolniczej, a jednocześnie zacząłem już pracę w mleczarni we Wzdole, gdzie przepracowałem do końca 1944 r. Z tego okresu zachowałem nawet tzw. Ausweis (niemiecki dokument tożsamości), wystawiony w 1942 r. na dwa lata.

W okresie powojennym wielu mieszkańców Ziemi Świętokrzyskiej podzieliło los całego naszego narodu, powtórnie zniewolonego, padając ofiarą prześladowań. W roku 1950 przez pewien czas w Bodzentynie, obok milicji, stacjonowali również UB-owcy, tropiąc ludzi, którzy należeli do partyzantki. Któregoś dnia w sile ok. 20 ludzi zajechali również do Wzdołu. Bili ludzi, żądając wskazania miejsc ukrywania broni. Józek Latała był bity w masce gazowej, omal się nie udusił. Na Rządowym bili Jasia Jędrzejczyka, co później ciężko i długo odchorował. Z Bodzentyna pojechali później do Suchedniowa tropić Skrobota, partyzanta od Wybranieckich.

Wraz ze szwagrem Gutkiem my również zostaliśmy przeskarżeni na okoliczność posiadania broni.  ORMO - wiec Gienek O., zaledwie 18 – letni chłopak, doniósł im, że w Wielki Piątek 1950 r. czyściliśmy w stodole broń. No i w sobotę przed Wielkanocą przyjechali do nas na rewizję. Gienek O., już w mundurze, również był z UB - owcami na rewizji. Przyjechało ich piętnastu. Rewizja była bardzo dokładna. Ponieważ  stodoła kryta była słomą, więc po 3 – krotnym przeszukaniu, żołnierzom krew z okaleczonych strzechą rąk kapała… Nic nie znaleźli. Pierwsze bicie przeżyłem już w stodole, na podłodze. Lężącego kopali butami, a potem skakali po mnie. 3 żebra z lewej strony nie wytrzymały. Potem jeden pomagał sobie kijem, jaki znalazł na bojowisku w stodole. Na szczęście bił po pośladkach, żebra i głowę oszczędzał. Byłem przekonany, że żywy z tej opresji nie wyjdę. W dodatku znaleźli czapkę harcerską, która im bardzo źle się kojarzyła. Miałem starszego brata Józefa, jego też batami uderzali, ale chyba mniej, a szwagra prawie oszczędzili. Zabrano nas ze szwagrem Gutkiem do Suchedniowa. Droga wiodła przez Wzdół Rządowy i Michniów. Na miejscu zaprowadzono nas na strych, ale zamknięto oddzielnie. Szparą w podłodze obserwowałem, co wyczyniali z więźniami niżej. Wiązali ręce przy nogach, wieszali na haku i bili gumami, zwłaszcza pod nogi. Później prasowali gorącym żelazkiem albo kazali biegać po podłodze ze związanymi rękami i nogami… W drugiej turze palce kładli między drzwi – krew tryskała. Patrząc na to wszystko, bałem się okropnie, ale dzięki Bogu to najgorsze ominęło nas. Nie do opowiedzenia, nawet trudno to po latach przekazać, zwłaszcza te krzyki męczonych ludzi. To byli ludzie z Psar. Pierwsze bicie było przy krzesełku – jeden trzymał mnie, drugi krzesełko, a dwóch biło. Robili to od prawej strony, bo było im wygodniej. To pierwsze po9dejście było bardzo bolesne, przewracałem się z krzesełkiem do góry nogami. Prosiłem tego UB – owca, żeby mnie nie bił, mówiąc mu, że nie jestem nic winien, całowałem go po rękach,  prosząc o litość. Nic to nie dało, rąbnął mnie w twarz kolbą i powybijał zęby. Straciłem ducha i byłem przekonany, że mnie na żywca zabiją. Z prawej strony otrzymałem przechodem gdzieś ze trzydzieści batów, a z lewej, jako że było mu chyba niewygodnie – tylko ok. 10.

Wreszcie słyszę na korytarzu kroki. Posadzili mnie na krześle, wszedł porucznik. Spytał mnie, czego tak krzyczałem, a ja mu na to, że biją mnie niewinnie. Zapytał, który bił, a ja zamiast pokazać skrętem głowy, wskazałem lewą ręką na tego UB - owca, którego tak bezskutecznie prosiłem o litość. Dobrze, że zdążyłem uciec z ręką, bo by była przetrącona, tak mocno się zamachnął ten, którego wskazałem. Trafił więc między swoje nogi i padł do tyłu jakby mu ktoś strzelił w głowę. Pomyślałem sobie w duchu: „Bolało cię, boś się sam uderzył, a ja tak cię prosiłem i zapewniałem, ze jestem niewinny”. Przybiegło sześciu UB - owców i zabrali go, a porucznik przestrzegł mnie, że jakbym kiedyś o tym wydarzeniu napomknął, „to z więzienia nie wyjdziecie”.

Później bili jeszcze raz, mówiąc mi, że muszę się przyznać. Było ich sześciu, trzymali za głowę i nogi i bili kijami, tyle, że już tylko w pośladki. Przechodem otrzymałem kilkadziesiąt razów. W trakcie okazało się, że ten, który na mnie naskarżył, Gienek O., ukradł pienądze podczas wymiany. Porucznik pyta mi się, czy podam rękę temu, który mi żebra połamał? Ja mu na to, że tak (wolałem nie ryzykować), chociaż jestem niewinny. Przyznał, że oskarżenie było fałszywe, żem niewinnie cierpiał, że szwagier był oszczędzony, a ja jako kawaler musiałem wziąć badanie na siebie. No cóż, z pomocą Bożą jakoś wytrwałem do końca. Na odchodne zaproponowali współpracę, obiecując, że otrzymam na swoje potrzeby broń krótką. Widać zdałem u nich egzamin… Oczywiście podziękowałem. Doszło później do mnie, że 15 z dwudziestu UB – owców, którzy mnie bili, zginęło zaraz w starciu z partyzantami. Ci, którzy przeżyli, zostali  rozproszeni, ich bandycka grupa przestała istnieć. Ten, który mi zebra połamał przez 3 lata robił za kata, miał z lewej strony twarzy bardzo wyraźną bliznę. Powiesili go potem w lesie pod Radomiem, gdzie zamieszkał. Los pozostałych był pewnie podobny, marnie żyli, marnie skończyli. A ja, przekonany wtedy o rychłym końcu, z pomocą Boską przeżyłem i nadal cieszę się każdym dniem.

Stanisław Kostka Przeorski, Wzdół, 3 maja 2015

Opr. Piotr Opozda

powered by QuatroCMS