O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Historia »  relacje i wspomnienia » P.Opozda: Zaduszkowe wspomnienia
Treść artykułu:

Zdzisław Jamrożek

1 września 1979 roku Radio Wolna Europa przekazało informację o utworzeniu Konfederacji Polski Niepodległej. Przeczytano również pełny tekst Deklaracji Ideowej nowopowstałej organizacji. To był strzał w nasze oczekiwania! „Wolność”, „Niepodległość”, „Konfederacja”, „Honor” –  wszystko to brzmiało jakże inaczej niż drętwa frazeologia „praw człowieka”, „samoobrony społecznej”, „demokratyzacji”, itp. Moczulski nazwał rzecz po imieniu, w sposób, jaki odczuwaliśmy i odkrywaliśmy na ”Wykusie”, w postawie Piłsudskiego i powojennych Żołnierzy Niepodległości. Od razu wiedziałem, że KPN jest właśnie tym, czego szukałem. Nazwa także nie była bez znaczenia, bowiem jeszcze w okresie licealnym utworzyliśmy organizację, która w nazwie również miała rzeczownik ”konfederacja”. Przynajmniej od roku należałem już do niejawnej komórki Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, kierowanej przez Przemka Jasieńskiego, a zajmującej się (dorywczo) gromadzeniem papieru i powielaniem „Opinii” (domyślałem się, że takich grup było kilka i każda odbijała po kilkanaście stron tego pisma). Technika drukarska była więcej niż prymitywna, bowiem całe urządzenie składało się z chińskiej kalki, szybki, flaneli i wałka do ciasta, a wszystko to okraszone było farbą drukarską. Nawet jak na rok 1978 była to metoda muzealna... Byliśmy chyba mało wprawnymi drukarzami, czego dowodem są raczej mizerne efekty naszej pracy.Po powrocie na uczelnię po wakacyjnej przerwie w październiku 1979 r. zacząłem rozglądać się za śladami KPN – u. Bezdebitowe wydawnictwa, głównie „korowskie” i „Spotkań”, były na KUL-u ogólnie dostępne – kolporterzy nie ukrywali się zbytnio ze swoimi plecakami, tak na samej uczelni, jak i w akademiku przy Sławińskiego. Po kilku tygodniach natknąłem się w ten sposób na skromną KPN – owską „Gazetę Polską”. Wśród kilku adresów kontaktowych Konfederacji znalazłem tam także adres biura informacyjnego przy ul. Hutniczej 20 w mieszkaniu niejakiego Zdzisława Jamrożka. Wkrótce na KUL – u znalazłem również zaproszenie p. Jamrożka na spotkanie z Markiem Skuzą u siebie w mieszkaniu (w ramach tzw. Klubu Swobodnej Dyskusji). Nie pamiętam już, czy był to nasz pierwszy, czy drugi kontakt... W spotkaniu uczestniczyło ok. 20 osób i zapamiętałem z niego m.in. pewne szczegóły dotyczące tragicznej śmierci płk W. Lipińskiego w więzieniu we Wronkach (Skuza siedział tam mniej więcej w tym samym czasie). Z Markiem Skuzą miałem przyjemność spotkać się jeszcze pod koniec 1980 r. u Piotra Szczudłowskiego. Był typowym opozycyjnym tradycjonalistą – miał piękne osobiste doświadczenia i chyba zbytnią otwartość na ludzi, co w tamtych czasach nie zawsze było pożądaną cnotą...Śp. Zdzisław Jamrożek był inwalidą z trudem poruszającym się o kulach, ze zniekształconymi rękami i w dodatku niewidomy. Pracował chałupniczo w lubelskiej spółdzielni niewidomych. Była ona kuźnią opozycji – oprócz Zdzicha Jamrożka wywodzili się z niej także inni zaangażowani działacze różnych grup opozycyjnych – panowie: Dziewa, Witter, Piotrowski, pani Jakusiowa, i wielu, wielu innych. Zrobiłem na nim raczej pozytywne wrażenie, bowiem już podczas naszego drugiego spotkania zaproponował mi wyjazd na ogólnopolskie spotkanie ROPCiO do Krakowa. Rzecz jasna, chodziło tu o jedną z części Ruchu ”dowodzoną” przez Moczulskiego, Głogowskiego i Morgiewicza, a jeszcze ściślej – o Giedroyciowe pieniądze, ale o tym później... Jamrożek był niewątpliwie przejęty rolą szefa lubelskiej KPN, skutecznie starając się dowieść swojej społecznej i politycznej sprawności. Miałem doskonałą okazję przyglądać się wielu ludziom uwikłanym w politykę, (niestety, nie można chyba inaczej określić takich relacji...). Problemem jest tu tylko, czy „uwikłany” zachowa zdolność autorefleksji (a więc ... wolność), czy też – jak to najczęściej bywa – przeistoczy się w pospolite, polityczne zwierzę. Zdzisław zachował pełną zdolność do autorefleksji – patrzył z dystansu i z ... humorem na wszystkich (a więc także ”swoich”) i wszystko (a więc również na to, co robił). Można w coś z głębokim przekonaniem wierzyć i jednocześnie w normalny sposób o „tym” rozmawiać, widząc wątpliwości, spokojnie reagując na całkiem odmienne zdanie, itp. W tamtych czasach - walk i podziałów (często chyba inspirowanych przez bezpiekę) - spokój taki należał raczej do rzadkości.Z racji swojego inwalidztwa Zdzisław skazany był jednak na daleko idącą pomoc innych osób, co przy jego niemal jawnym zaangażowaniu opozycyjnym narażało go na osaczenie ze strony SB... Nie oszczędzano go – rewizje przeprowadzane były z regularnością podejmowanych akcji, obchodzonych rocznic lub przygotowywanych spotkań klubu dyskusyjnego. Posunięto się nawet do czynnej bojówkarskiej napaści na jego mieszkanie, w trakcie której straszono go bronią, (strzelając np. ślepakami w sufit), szantażowano, itp. Wszystkie przedsięwzięcia związane z osobą śp. Jamrożka są z pewnością nieźle udokumentowane przez bezpiekę, ja chciałbym wspomnieć o akcji zbierania podpisów w tzw. sprawie „obrony Jasnej Góry”. Władze wpadły na jeden ze swych szalonych pomysłów budowy obwodnicy tuż pod wałami klasztoru, wywołując tym falę protestów. Lubelscy konfederaci bardzo energicznie włączyli się w akcję zbierania podpisów pod stosownym protestem do władz w tej sprawie. Zdzisław – później dopiero to skojarzyłem - był człowiekiem autentycznej wiary. Choć dotknięty bardzo poważnym kalectwem (prawdopodobnie na skutek zaniedbania lekarskiego) nigdy się nie skarżył – tak słowami jak i postawą. Jego spokój był niewątpliwie owocem zażyłości z Bogiem. Tylko ktoś, kto tak dalece złączył swój krzyż z Ofiarą Chrystusa mógł równie skutecznie wznieść się ponad ból i osamotnienie. W styczniu 1980 r. w porozumieniu z Moczulskim stworzyliśmy swój autonomiczny, zakonspirowany ośrodek studencko – uczniowski, nie informując o wszystkim Zdzisława. Chodziło o jego odciążenie, ale i o nasze bezpieczeństwo... Rozmawialiśmy prawie o wszystkim, ale też i o ... nikim. Było to o tyle łatwe, że nasza – nazwijmy ją – studencka grupa znalazła się w KPN jako grupa skonfederowana, bez ujawnionej co prawda nazwy, ale z wyraźnym i trwającym niemal do końca, dystansem wobec warszawskiej centrali. O tej formalnej odrębności wiedzieli co prawda nieliczni, ale tę faktyczną wyczuwali chyba wszyscy, łącznie z centralnym kierownictwem. Owa nieujawniona nazwa grupy to początkowo Wolny Związek Ojczyźniany, w stanie wojennym Polski Ruch Oporu, a w schyłkowym okresie istnienia od połowy lat 80 - tych – Konfederacja Świętokrzyska.Wracając jednak do 1980 r. Taka nieczytelna sytuacja nie mogła trwać w nieskończoność i jesienią tego roku, już w okresie „Solidarności”, formalnie przejęliśmy lubelskie kierownictwo KPN, marginalizując grupę Jamrożka. Z pewnością poczuł się on skrzywdzony, my również czuliśmy się niezręcznie, ale uznaliśmy, że dla wszystkich będzie to najlepsze rozwiązanie, co nie znaczy, że dobre... Nie zaprzestaliśmy kontaktów, ale nasze spotkania nabierały powoli wymiaru osobistego, a z czasem wręcz – przyjacielskiego. Wtedy dopiero dobrze go poznałem – zobaczyłem w nim nie tyle działacza, co zmagającego się z doświadczeniem krzyża człowiekiem. Potrafił słuchać i .. pomagać. To m.in. Zdzisławowi zawdzięczam w 1987 r. swoją pierwszą pełnoetatową pracę po okresie wymuszonego więzieniem bezrobocia. Nawet z perspektywy Wieczności trudno mi jest pisać o pewnych jego bardzo osobistych doświadczeniach religijnych... Zmarł tragicznie, wypadając na stacji z pociągu. Jego pogrzeb odbył się 17 czerwca 1989 r., w przeddzień II tury znanych skądinąd wyborów. Trudno sobie wyobrazić bardziej logiczny koniec Jego drogi krzyżowej... W ostatnich latach lubelskie środowiska opozycyjne dwukrotnie już bodaj występowały z inicjatywą upamiętnienia pamięci Zdzisława jakąś chociażby skromną nowopowstałą ulicą. Niestety, nie ta brygada... A miastem od lat zarządza ponoć prawica wywodząca się z demokratycznej opozycji i równie demokratycznej „unii”.

Zofia Ziemińska

Nie pamiętam już dokładnie w jaki sposób jesienią 1981 r. wraz z Jarkiem Miszczakiem znaleźliśmy się na rozszerzonym (?) posiedzeniu Komisji Zakładowej „Solidarności” w lubelskiej FSC. Samego spotkania również już nie pamiętam, wiem tylko, że jego przedmiotem była m.in. sprawa tzw. „więzionych za przekonania” (do tego eufemizmu powrócę w innym miejscu). Po skończonym zebraniu odbyliśmy dłuższy spacer z ulicy Mełgiewskiej (czyli spod fabryki) na Kalinowszczyznę odprowadzając spotkaną tam jedną z robotnic i jednocześnie aktywną działaczką „S” w FSC p. Zofię Ziemińską - już wtedy otwarcie również sympatyzującą z KPN. Podobnie jak w przypadku Zdzisława Jamrożka, nasza pierwsza rozmowa rozpaliła iskrę, która w następnych latach zapłonęła przyjaźnią wykraczającą poza sprawy społeczne. Stan wojenny przerwał nasze kontakty i dopiero po pierwszym i następnym powrocie z więzienia podjęliśmy przerwaną współpracę. Któż nie znał pani Zofii w Lublinie! Nie występowała na wiecach, nie podpisywała się pod ulotkami i odezwami, ale była wszędzie tam, gdzie cokolwiek się działo i gdzie potrzebna była jakakolwiek pomoc... Organizowanie chleba dla fabryki strajkującej przeciwko stanowi wojennemu, kolportaż „bibuły”, doraźna pomoc dla ukrywających się, żywienie robotników pracujących przy budowie Kościoła św. Antoniego na Kalinowszczyźnie, prowadzenie kuchni u Jezuitów w okresie bardzo aktywnego duszpasterstwa dla robotników przy tym kościele, itd. A iluż opozycyjnych aktywistów (wtedy ledwo wiążących koniec z końcem) zawdzięcza jej pomalowanie mieszkania ? Aktywnością Pani Zofii bez trudu obdarować by można niejedną średniej wielkości związkową komisję... A jednocześnie samotnie prowadziła dom z dwójką dorastających dzieci. Imponowała mi nie tylko Jej aktywność, ale przede wszystkim wierność i miłość do ludzi. Bez względu na powiązania organizacyjne. Miała przyjaciół zarówno w środowisku korowskim, jak i tzw. niepodległościowym. Pozwolę sobie w tym miejscu na pewne wymowne przykłady... Jeden z bardzo odważnych i oddanych Polsce duchownych popadł w trudne dla swojego stanu tarapaty. Sprawa stała się głośna i była obiektem różnych komentarzy i ocen. Jedyną reakcją p. Zofii było bardzo dyskretne (znane tylko paru najbliższym osobom) zobowiązanie do codziennej modlitwy za owego księdza. Jestem przekonany, że czyni to nadal, od kilku już lat w pobliżu Bożego tronu... I przykład drugi: Pewna rodzina, z powodów bynajmniej nie politycznych, znalazła się w trudnej sytuacji materialnej i dorabiała szyciem koszulek. Pani Zofia w sposób bardzo naturalny, bez jakże charakterystycznej dla ”miłosiernych pań” wrzawy rozprowadzała je później po swoich znajomych... W tych trudnych dla ludzi opozycji czasach sama nigdy nie miała problemu z pracą; przez jakiś czas sprzedawała na ulicy sodówkę, innym razem prowadziła toaletę w barze (wychowując przy okazji pijaków do trzeźwości i rozprowadzając bibułę), innym znów razem prowadząc stołówkę w zajezdni MPK. Nocą lepiła pierogi, a w dzień je sprzedawała kierowcom... ”Dlaczego zdecydowała się Pani na tak pracochłonne danie ?” – pytam, a ona, że „kierowcy bardzo lubią pierogi”.Kiedy odwiedziłem ją umierającą w lubelskim hospicjum przekazała mi odręcznie zapisaną kartkę z tekstem partyzanckiej piosenki, jaką od młodości śpiewała sobie w szczególnie trudnych chwilach. Na pogrzebie (1998) był sztandar fabrycznej „Solidarności”, był ksiądz od św. Antoniego, byli o.o. Jezuici, był i KPN – pamiętano o niej. Odniosłem wówczas wrażenie, że odprowadziliśmy na wieczny spoczynek i „Solidarność”, i Konfederację... Dla niej te dwie formacje uzupełniały się – KPN stanowiła polityczno – ideowe dopełnienie tej pierwszej. Jeżeli komuś przyszłoby do głowy stworzyć ich alegorię, p. Zofia doskonale je porsonifikowała. Jej obraz – oczekującej późnym wieczorem na przystanku linii 34 pozostanie dla nas – Jej przyjaciół – iskierką nadziei na spotkanie w szczęśliwszym świecie.

Cecylia Szyszkowska

Jej mieszkanie na Czwartku przez długie lata było otwarte dla konspirującej młodzieży. Wyrozumiałość ze strony Pani Cecylii wynikała chyba z Jej osobistych doświadczeń czasu wojny. Jako łączniczka Armii Krajowej w rodzinnym Urzędowie znała doskonale ból samotności i goryczy osaczonych i zaszczutych żołnierzy pierwszego i drugiego Podziemia. Parzona przez p. Cecylię herbata i własnego wypieku ciastka miały w jej skromnym mieszkaniu smak czystej miłości. Podczas jednej z bardzo ”gorących” manifestacji w stanie wojennym miała również odwagę podejść do szpaleru zomowców i surowo, z pozycji „zawiedzionej matki”, upomnieć i skarcić żołdaków. W razie potrzeby, np. alarmu przed spodziewanym zagrożeniem ze strony SB, można było bez skrupułów skorzystać z jej gościnności. Jeżeli nawet się bała, to nigdy, choćby najmniejszym drżeniem schorowanego serca, nie dała tego odczuć. Pamiętam często powtarzane przez Nią słowa: „Nam w czasie wojny łatwiej było walczyć, bo wiedzieliśmy kto wróg, a kto przyjaciel. Wy chodzicie po omacku, jak owce w stadzie poprzebieranych wilków”. Nie wierzyła, że doczeka Niepodległej Polski. I chyba tej wymarzonej rzeczywiście nie doczekała, mimo, że odprowadziliśmy Ją do ukochanego Urzędowa zaledwie kilka lat temu. Krótko przed śmiercią usłyszałem jej pełen goryczy głos – jako słuchaczki – na falach Radia Maryja. Podobnie jak dla wielu starszych (i młodszych) podróżujących latami przez Morze Czerwone i Pustynię Szmaciaków wolność okazała się gorzka i kaleka.O każdej z wymienionych, a nie żyjących już osób, powiedzieć by można mniej więcej to samo – w młodości zaangażowani w działalność niepodległościową (śp. Tadeusz Dabrówka w AK, za co zapłacił po wojnie kilkuletnim pobytem w więzieniu, śp. Izabella Kapałczyńska w NSZ), w latach 80 – tych przeżywali swoją „drugą młodość” nie szczędząc nic ze swojego skromnego życia dla wspomagania bliskiej im (przynajmniej ”frazeologicznie”) Konfederacji. Wszyscy oni angażowali się także, zarówno organizacyjnie, jak i emocjonalnie, w działalność „Solidarności”, a KPN, jak w przypadku wspominanej śp. Zofii Ziemińskiej, był swego rodzaju jej ideowym dopełnieniem.

Potrafili być bardzo uczynni, co prowokowało nasze „egoistyczne pokolenie spod gierkowskiego zawołania „pomóżcie!” do zachowań bardzo roszczeniowych. „Braliśmy”, bo jako „walczącej awangardzie Polaków” nam się to należało. Pomoc w ukrywaniu, itp. Oczywiście, nikt z nas nie artykułował w ten sposób swoich potrzeb, ale to gdzieś głęboko w nas tkwiło... Odcinaliśmy kupony od niedawnej jeszcze Historii i od zwyczajnej, bo prawdziwej miłości tych ludzi. (....)

 

Fragment wspomnień "Zwierzenia terrorysty", Bodzentyn 2004

powered by QuatroCMS