Zostawiła nas Polska bolszewikom Pani Stanisława Ostrowska - osiemdziesięciokilkuletnia mieszkanka Kamyszenki w Północnym Kazachstanie - z trudem przełamała opory przed mikrofonem. Tutejszym niewiastom nie tylko nie uchodzi palić, ale również "występować publicznie". W towarzystwie syna i szwagra poczuła się jednak znacznie pewniej. Posługując się sprawnie językiem polskim, nie jest ona wyjątkiem wśród starszych miejscowych Polek. Od wczesnej młodości czyta systematycznie literaturę religijna. Z modlitewnikiem "Droga do nieba" po prostu się nie rozstaje. To najlepszy elementarz - powiada. Śliczny wiatr z Zachodu - Pamiętam polskich żołnierzy w 1919 i 20 r. Wysocy i ładni byli. Szkoła juz powstała, urząd, a potem odeszli... Sami. Granice wytyczyli za Nowogradem Wołyńskim i naszą Fedorówkę z całą Żytomierszczyzną bolszewikom zostawili. - W jaki sposób kołchozy zakładali? Kułaków już wcześniej zesłali na Syberie, a nas w 30 r. zapędzać zaczęli do kolektywu. Rodzice 10 hektarów nie mieli. Podzielili im ziemie na kawałki: w jednym skraju trochę, w drugim, w trzecim. Co lepszą od razu zabrali. Oj, płaczu było i wszystkiego! Mało było takich, co się nie zapisali, a później juz wszyscy ulegli. My na ostatku. Ostatnią krowę nam zabrali i mama księdza spytała, co robić? - Idźcie! - powiedział. - bo gdzie się podziejecie? - To i poszli. Nie na długo spokój dali. Kurkuny - mówili o nas. - W 32 r. plan narzucili, ile mamy oddać państwu. Oddali, przychodzi brygada - dawaj jeszcze. I dawaj! Wszystko z chaty zabrali. Potem bierz kij, chodź i proś. Oj, dużo z głodu pomarło. W 32 r. to jeszcze udawali się do Białorusi za chlebem, a potem to już nie puścili. - "W 33 hodu merli ludi na chodu" - mówiło się na Ukrainie. Na dworcach sprawdzali, nikogo nie puszczali. Potem stało trochę lepiej, a w 36 roku odprawili nas na Kazachstan. - Ja pytał NKWD-zisty - wtrąca szwagier p. Stanisławy – dlaczego nas wysyłacie? Chcieli zapędzić do kolektywu - poszli, czego jeszcze chcecie? A on mi na to, że jak z Zachodu wiater dmucha, to on dla mnie śliczny. Cóż, niedaleko do Polski było, 40 kilometry. "Polski pan" gorszy od faszysty - Boże kochany, nie mogę o tym mówić - wraca do swoich wspomnień p. Stanisława. - Wprzód wysyłali bogatszych, a potem i innych. - Przyszli i "dawaj paszporty" - mówią. Milicja przyszła. I dalej jeszcze, że "wy Polaki i wam zdies' nie nada zit' - wy za blisko polskoj granicy". Wyznaczyli na jaki dzień mamy przygotować się. Wywieźli na stacje. Kto miał co, można było brać - świnie, krowy, kury brali. Podstawili pociąg towarowy i nas pogruzili. Jak to bydło pogruzili! Ja nie mogę... będę płakać... - Jak pociąg zaczął ruszać, wszyscy padli na kolana, głośno zawodzili i śpiewali "Pod Twoją obronę". Ja tego nie zapomnę.- Nasza wieś była w połowie polska, w połowie ukraińska. Na 400 rodzin wywieźli nas Polaków 82 rodziny. Różnie wysyłali – na Murmańsk, Centralną Ukrainę i na Kazachstan. Nie, nie wiedzieli dokąd jedziemy. 12 doby nas wieźli, aż w końcu trafili my tu - do Kazachstanu. Jednych wygruzili już w Tajenczy, a nas dopiero w Celinogradzie. Różnie odnosili się do nas, jedna kobieta prosiła milicjanta o chleb. Kopnął ją - ty polska mordo! Ja tobie dam! - Porozwozili po stepie, każdy otrzymał swoje miejsce - z "toczką", numerem. I tak mówili o naszych siołach: "dziesiątka", "jedenasta", "dwudziesta". Później dopiero nazwali - naszą "toczkę" - Kamyszenką, sąsiednią - Pierwomajką, Kamienką, Zielonym Gajem... - Rzeka Iszym i gdzie oczy obrócić - step. Jak ludzie lamentowali, Boże! Tego opowiedzieć się nie da. Dwa baraki tylko tu byli i jurty. Do każdego po cztery, po pięć rodzin powrzucali. Domy budowali więźnie, a później nasi już budowali. Jak deszcz padał, tak i padał na nas. Tylko słomą pokryte trochę były. Budowali z samanu, gliny zmieszanej ze słomą. Przywieźli nas latem, a na zimę to już pierwsze "domy" stali i nas po dwie, po trzy rodziny w jeden dom pospychali. Palić nie było czym, kamysz kosili po ozierach, jak zamarzły. Wozili i ot, tym palili. - Stała głodówka. Wpierw dzieci z głodu umierali, z zatrucia, a później inni. Do Kazachów chodzili i kto miał co - łach jaki, poduszki – za pszenice mieniali. - Jak juz pracowali, pieniędzy nigdy nie było, chleb tylko dawali - żeby wyżyć. Jak zaczęła się wojna, dawaj brać ludzi, całe noce trzymali i mówili: - podpisuj, że tyle a tyle państwu dasz. 10 kilo topionego masła od krowy, 40 kilo mięsa, jaja. - Krowa nie dała tyle mleka? Kup, a oddaj. - Wiosną chodzili i zbierali kłoski po polach. Ze słomy trzęśli ziarka i mieniali za gryz u Kazachow. W żornach mieli. Niewiele nazbierało się, ale każdego dnia coś zawsze było... Ludzie mówili, że to cud, że to Pan Bóg nas żywi.- My kobiety chodzili praacować 12, 15 kilometry piechotą - tam i nazad. Chory kto był i nie wyszedł - nie dawali chleba. W wojnę zatrudniali też małych chłopców i tych, bywało, brygadir okładał nahajką. - Jeden chłopczyk pracował ze mną na traktorach - wtrąca szwagier. Chory był, po godzinie siadł na słomie i płacze. Co tobie - pytam. - A on, że zmarznięty i głodny. Cóż ja tobiepomogę? Popłakał do wieczora, a drugiego dnia umarł. - Każdy miesiąc trzeba było chodzić na przypiskę i meldować się w komendanturze - opowiada dalej p. Ostrowska. - Trzech było w wiosce: komendant, zamiestitiel i striełok. Chcesz iść do drugiej wioski - staraj się o przepustkę. Tak samo do miasta. A jak kto zachorował? Cóż oni z tego robili sobie! W posiołku, w Pierwomajce, mały szpital był, ale bez zgody komendanta nie puścili.- Sądzili za wszystko. Za garść pszenicy 10 lat dawali. Przekroczył kto rzekę Iszym, znaczy uciekać chciał. Spotkał raz komendant za Iszymem sąsiada naszego - Żebrowskiego i pyta: za czym ty przyszedł? - Po białą glinkę, chatę mazać. Za dwa dni odprawił jego do rejonu. Pojechał i zamknęli w kurulku, wypytywali, a potem do sądu. 3 lata więzienia dali i przepadł człowiek jak kamień w wodę. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, gdzie on? Unicztożyli!- Nie chcieli z razu chodzić w niedziele pracować, to zamykali tych na cały dzień. Robili, co chcieli; żadnej władzy nad komendantami nie było. Wszystko na nich kończyło sie.- A tak, próbowali uciekać. W 37 roku zebrali się ci z Podola (pomieszali nas Wołyniaków z nimi), żeby uciekać z Kazachstanu. Gdzieś kolo 20 rodzin ich było. Komendantowi doniósł szpiegun jakiś i kiedy odjechali z 10 kilometry, czekała już na nich maszyna. Mężczyzn zabrali, a kobiety wrócili. Kto ich wie, co z nimi stało sie? Na Ukrainę chcieli uciekać i ot... - Do 41 roku nie było dnia, żeby kogoś w nocy nie zabrali. Rano, przy powitaniu, wymieniali wszyscy między sobą nowiny: - tego, a tego dzisiaj wzięli. - Za co zabierali? A męża mojego za co zabrali? Powiedzieli, że on jeszcze na Ukrainie chodził skrycie do Polski, że organizował kompanię przeciw państwu, a za Polską, że namawiał przeciwko kolektywowi. Donos był. W 38 roku jego aresztowali, młody był jeszcze chłopak. Razem z nim zabrali 15 mężczyzn. Tylko dwa wrócili... Stasiu, powiedz więcej, ja nie mogę... - Jak mojego ojca zabrali, 4 lata miałem - mówi Stanisław. - Dzisiaj patrzę na małe dzieci i dziwno mnie, że tak wszystko można pamiętać. A ja wszystko pamiętam, nawet w jaką koszulę ojciec ubierał się. Jak my czekali na ojca! Dzień po dniu, dziesięć lat czekali - nadzieja była, że może wróci. I paczki posyłali. Po dziesięciu latach napisali z zapytaniem, gdzie ojciec? Teraz dopiero odpisali, ze ojciec zmarł od ciężkiej choroby. Już przy Gorbaczowie napisał ja do KGB i mnie pokazali "dieło" ojca. Tam ja znalazł sprawkę, że rozstrzelali jego po dwóch miesiącach od aresztowania! - Bandity! - wtrąca z płaczem p. Stanisława.- Jak skończyłem w 1950 r. 16 lat, zawołali mnie do komendanta i pokazali dokument, pod którym podpis był Mołotowa i Czaładajewa. Dowiedział ja się z niego, że otrzymuje "wolność" , ale tylko mieszkać mogę w naszej wsi - w Kamyszence. Jeżeli bez zgody wyjadę z niej, to będe karany do 25 lat więzienia. Po skończeniu 7-letniej szkoły, chciałem chodzić do średniej - w sąsiedniej Pierwomajce. Musiał brać przepustkę. W instytucie też musiałem co miesiąc meldować się. Rosjanie - nie, tylko my - Polacy, Niemcy, Tatarzy. Był spis - pytali o "nacjonalnost'"? My odpowiadali, że "Polacy", a oni: czy my byli kiedy w Polsce, czy mówimy w domu po polsku? Nie? No to jacy z was Polacy? A przecież wszyscy my ochrzczeni, ślubowali po polsku, tak i pisali my się do końca - "Polacy". Języka nie wszyscy rodzice uczyli. Bali się, bo ścigali za to - w szkole, pracy. Zdążył ślubu udzielić - Kościół zamknęli nam jeszcze na Ukrainie - wspomina p. Stanisława. - Później podłożyli miny i zerwali. Stary był, czterechsetletni. Cerkiew też zerwali. Byłam za Breżniewa na Ukrainie, to na tym miejscu widziała dom kultury pobudowany. Księży kilku było - wszystkich aresztowali . Kolejno poszli na zmarnowanie. W Karagandzie, w sąsiedniej obłasti, dużo było w więzieniu księży. Jak Breżniew stał i wolniej trochę zrobiło się, nasze kobiety jeździli do nich. Składali się, wozili jedzenie, posyłali pieniądze. Podawali się, że to ich krewni. Jak ich wypuścili, to niektórzy przyjechali do nas. Drzepecki jeden był. W Zielonym Gaju taka jedna powiedziała, że on jej krewny i tak on przypisał się do tej wsi. A przy domu urządzili kaplicę. Pracował. I do nas zajeżdżał. Później wypadek był: ostrzelali bandity modlących się w czasie rezurekcji. Zamiast księdza jedna kobieta zginęła. Znowu zasądzili jego na 10 lat. Odsiedział 5. Jak wypuścili, zajechał do nas na krótko, ale nie pozwolili zostać. Wyjechał na Ukrainę i tam umarł.Inny - ks. Olszowski - też siedział w Karagandzie. Po oswobodzeniu przyjechał do nas. Kilka dni przebywał. Zdążył Stasiowi ślub dać. Musiał wyjechać do Stanisławowa, a potem zamieszkał w Polsce, gdzieś k. Częstochowy. Książki nam przysyłał, medaliki i obrazki. Dużo dla nas dobrego zrobił. Kto nas przyjmie? - Chruszczow zdjął komendantury. Całe życie w niewoli, a 20 lat w obozie. Tak i było. To przez tego Lucyfera z brodą. Starzy ludzie mówili, ze będzie ich siedmiu, a ostatni - napiętnowany - zakończy wszystko. I tak się stało. - Teraz jak pojedziesz na Ukrainę, to oni pytają: po co ty przyjechała? Była w Polsce, tam mówią, ze my Ruskie, nie Polaki... Płakać się chce. Nie wytrzymała i strażnikowi na granicy, który tak mówił, powiedziała, że jeśli my nie Polaki, to dlaczego tak daleko od Polski? Nasi ojcowie powiadali, że przyjdzie taki czas i my wyjedziemy stąd, ale nagle - nocą uciekać przyjdzie. Kto nas przyjmie? Dla Ruskich i Ukraińców my Polaki, dla Polaków - Ruskie...Zostawiła nas Polska w 20 roku, czy zapomni i teraz? Zanotował PIOTR OPOZDA P.S. W ciągu ostatnich dwóch lat wybudowany został w Kamyszence polski kościół p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Od kilku miesięcy przebywa tam również polski ksiądz. Pani Ostrowska, |bardzo już osłabiona, oczekuje poświęcenia kościoła, co zapowiedziano na dzień 26 sierpnia br. - Święto Matki Bożej. ONA nie zapomni o nich, a my? Tekst ukazał się 14 lipca 1994 r. w Gazecie Polskiej (nr 15) P.S.2 Pani Stanisława zmarła tuż po poświęceniu kościoła, jej rodzina w dalszym ciągu oczekuje na repatriację do Polski (styczeń 2007) |