Bilans roku i … kadencji. Próba podsumowania (cz. 1) Inspiracją do napisania po wielomiesięcznej przerwie poniższego artykułu były Kuluarowe opinie autorstwa W.B. (zob. niżej) z których wynika, że burmistrz Marek Krak markuje inwestycje, by nie zostać oskarżonym o brak pomysłów na rozwój gminy (czyt. umysłowe lenistwo), często w sposób bezpardonowy stawiając swoich partnerów politycznych pod ścianą. Niestety, układ w świętokrzyskim urzędzie marszałkowskim jest taki, a nie inny. Obrotowa partia, jaką jest PSL, ma jedną cechę – bez względu na sytuację gospodarczą wspiera swoich, choćby gamoniowatych działaczy w terenie. I to jest jej rzeczywista siła. Jak w „rodzinie”. O tyle łatwiej mi to skomentować, niż ocenić z medycznego lub socjologicznego punktu widzenia… W tym przypadku działalność burmistrza ostatnimi laty rzeczywiście zasługuje na dość ostrą krytykę. Mamienie mieszkańców głównie pozyskiwaniem rzekomych milionów na inwestycje, to jak wmawianie ludziom, że system kołchoźniany przyniósł Krajowi Rad dobrobyt. Nie można jednak wykluczyć, że wśród niezadowolonych są i tacy, którzy z dotychczasowych „starań” burmistrza są zadowoleni, wręcz bezwarunkowo. Rozumiem… Do tej koterii politycznej zaliczyć możemy głównie elektorat powiązany wspólnymi zależnościami (np. umorzeniami podatku, wspólnymi interesami) lub zwykli pracownicy samorządowi, a tych jakby przybyło (oczywiście nie można generalizować). Wracając jednak do tematu, moja blisko 4 letnia praca samorządowa daje mi tę przewagę nad zwykłym Kowalskim, że działania burmistrza Stanisława Marka Kraka mogę ocenić od kuchni, czyli raczej merytorycznie. Niestety, ta jednak nie wypada dobrze. Bardzo często na zaaranżowanych spotkaniach z mieszkańcami lub w wywiadach prasowych Burmistrz kreuje obraz dobrego gospodarza, który wszelkimi kanałami pozyskuje fundusze unijne. Nasza wiedza w tej materii jest jednak inna. Rzekome fundusze na inwestycje gminne, począwszy od kanalizacji Psar, poprzez inwestycji drogowe, a skończywszy na rewitalizacji Bodzentyna, składają się głównie z własnych wkładów, kredytów (pożyczek) lub wyłudzane są z różnych funduszy, w tym ochrony środowiska (np.w przypadku Psar). Oczywiście, byłbym nieobiektywny, gdybym w tym rachunku nie uwzględnił drobnych projektów na dofinansowanie szkoleń lub pomniejszych inwestycji, np. komputeryzacji szkół. Z kolei przyjęta wręcz hurraoptymistycznie kanalizacja Gminy (a wiec Celiny, Wola Szczygiełkowa, czy korektor Wzdoły), swój wkład zawdzięcza jedynie radnym, którzy na ten cel zapewnili tzw. wkład własny. Co do pozostałych środków, to oczywiście są podobno przyznane na wspomniane inwestycje, ale obawiam się, że spotka je los taki sam jak rozbudowa Szkoły Podstawowej w Bodzentynie. Kosztem tej m.in. inwestycji radni musieli ostatnimi czasy zgodzić się na skredytowanie długu oświaty rzędu około 1.400,000 zł. Dodatkowo przegrany proces z panem Edwardem A. zmusił radnych (na wniosek Burmistrza Kraka) do zaciągnięcia kredytu na kwotę 1.066,000 zł., co sprawiło, że zadłużenie gminy niebezpiecznie zbliża się do magicznych 60% , a to już świadczy o bezradności gospodarza Urzędu Miasta i Gminy. Tak więc, czy mając na uwadze powyższe fakty i znany grubsza przyszłoroczny budżet można mówić o sukcesie? Odpowiedź pozostawiam rozwadze Czytelników. O kolejnych działaniach w następnej odsłonie… Piotr Gajek Listy: Uwagi po ostatniej sesji Rady Miejskiej Analizując na spokojnie przebieg ostatniej sesji Rady Miejskiej w Bodzentynie z 30 grudnia 2009 r. nasuwają mi się pewne refleksje, dotyczące choćby spraw związanych ze szkołą podstawową, a dokładnie ze zleceniem tzw. prac dodatkowych. Jak wiadomo, zapadł ostatnio wyrok sądu z powództwa Edwarda A. zobowiązujący burmistrza Bodzentyna do dopłacenia mu za wykonaną przy rozbudowie szkoły pracę dodatkowego 1 mln. zł. Koszty inwestycji przekroczyły więc teraz, wraz z odsetkami, kwotę 9 mln. zł. Burmistrz zapewniał wcześniej, że sprawę ma wygraną, czy więc i tym razem obciąży za tę sądowa porażkę radnych z tzw. opozycji? Wcześniej bowiem, swoim pokrętnym zwyczajem, jedno oko robił do wykonawcy inwestycji (radni nie chcą mi dać pieniędzy, abym ci dopłacił), a drugie do radnych (sprawę z wykonawcą wygramy). A prawda jest taka, że wobec narastającego zadłużenia gminy bank nie chce już udzielać kredytu… Orędowniczką tych dodatkowych zleceń, które obciążyły budżet miasta była pierwsza dama dyrektorskiej elity, która ingerowała często w prace inwestycyjne słowami: „proszę robić tak jak ja chcę, mam na to pieniądze i zgodę burmistrza”. Asekurując się pan burmistrz przed ostatnią sesją błyskawicznie spłodził projekt uchwały, która powoływała Miejski Dom Kultury z siedzibą w budynku OSP. Chodzi zaś o to, że wbrew uchwale budżetowej burmistrz przesunął wcześniej znaczne środki z kwoty przeznaczonej na szkołę na wykonanie elewacji i innych prac w budynku OSP, który nie jest własnością gminy. Samowola ta jest bardzo poważnym nadużyciem, więc dla zatuszowania sprawy podpisał szybko umowę z OSP na użyczenie budynku na dom kultury. Zrobił to „od tyłu” nie mając jeszcze ani zabezpieczonych środków, ani, choćby na papierze, … domu kultury. Moim zdaniem sprawę wyjaśnić powinna Najwyższa Izba Kontroli albo prokuratura. Nie obawiam się żonglerki fakturami i innymi dokumentami, bo te istotne zostały zabezpieczone. Kuluarowe opinie Zupełnie przypadkowo stałem się ostatnio świadkiem na wpół prywatnej debaty dość wpływowych ludzi ze światka polityczno - urzędniczego w naszym regionie. Rozmawiali w kuluarach, byli więc chyba szczerzy. Ponieważ miało to miejsce tuż po werdykcie w plebiscycie „Echa Dnia” na najpopularniejszego burmistrza, rozmawiano o zwycięzcy, czyli S.M. Kraku, który otrzymał wynik … 96% poparcia (przypomnijmy, że w ostatnich realnych wyborach było to nieco ponad 50%, więc … "awans" ogromny). Wiedza, którą otrzymałem jest szokująca. Burmistrz Krak ma podobno swoisty styl i metody. Podczepia się pod politycznie wpływowe osoby i przez nie załatwia, tj. wymusza, korzystne dla siebie decyzje urzędnicze. Aktualnie jest to wicepremier Pawlak i słynny poseł od pralni w Solcu – Jan Pałys. Urzędnicy, od których zależy załatwienie konkretnej sprawy, nie są więc bombardowani przez burmistrza argumentami, wnioskami i projektami, a telefonami od wspomnianych polityków, a raczej z ich biur. Ci prawdopodobnie są już mocno zmęczeni interwencjami na rzecz leniwego bodzentyńskiego burmistrza, ale ten używa przekonywującego argumentu – grozi opuszczeniem PSL. Jak wiadomo, burmistrz Krak zaliczył w swej biografii większość partii – od Porozumienia Centrum po PSL, ma więc w czym wybierać i w razie potrzeby powołuje się raz korzenie solidarnościowe, innym razem kokietuje czerwony bodzentyński beton. Burmistrz Krak chełpi się często, że nie musi być burmistrzem, bo w każdej chwili może zostać dyrektorem w urzędzie wojewódzkim… Z taką opinią – wątpię. Łącznikiem między bandą* Pawlaka, a burmistrzem Krakiem jest doradca wicepremiera, były poseł Józef Szczepańczyk. Tak na marginesie, to nie wiadomo w czym p. Szczepańczyk może Pawlakowi doradzać – jak unikać płacenia alimentów, czy jak pertraktować z GAZPROMEM? Raczej ani jedno, ani drugie – funkcja doradcy jest sztucznie stworzona, aby wygodzić swoim ludziom (Szczepańczyk pobiera za owo „doradzanie” 14 tys. zł. miesięcznie). Uczestnicy wspomnianej na wstępie „debaty” współczuli Józkowi, ze „zadając się ze skończonym już Krakiem stracił wiele, a może stracić resztę politycznego kapitału”. To opinia i słuszna, i … niesprawiedliwa. Należy w tym miejscu przypomnieć, że początki karier Szczepańczyka i Kraka są wspólne. W 1994 r. Krak zdradził swoje ugrupowanie, dogadując się potajemnie ze Szczepańczykiem. Obaj skorzystali – jeden został wówczas burmistrzem, drugi marszałkiem wojewódzkim I odtąd obaj jadą na tej samej taczce. Gdzie kres tej podróży? Na ów pierworodny grzech zdrady i karierowiczostwa jest antidotum… Wypada obu zaślepionym władzą pasażerom jednośladu życzyć opamiętania, ale decyzja należy do nich. Wydaje się, że im dalej od źródeł, tym trudniej zerwać z kłamstwem… *W znaczeniu używanym przez znanego filozofa politycznego Marcina Króla (por. artykuł)
W.B. Serdeczne życzenia od burmistrza Gminna szopka noworoczna Śpiewa chór Matki Cecylii od Strażaków: Do szopy, hej rodacy, do szopy, bo tam cud: Sam Pawlak w imieniu Tuska przeprasza gniewny lud Za nieposłuszne wierzby, co gruszek nie chciały znieść Za aferzystów z partii i ubożuchną wieś. Padnijmy na kolana - pojawia się sam Krak I obiecuje radnym mniej już podstępów i drak I po raz pierwszy w życiu wyznaje publicznie grzech - Pożądliwości władzy i politycznych uciech Westchnienie miejscowego kronikarza Dwóch włodarzy - pieczeniarzy Nasz Bodzentyn pieści Podatkowych hochsztaplerów Od siedmiu boleści Jeden szkoły chce uzdrowić Przez cesarskie cięcie Drugi gminę wciąż ma w ustach (gmina jego w pięcie) O burmistrzu gadać Pustą czasu stratą Czy to nie dość, ze jest grubo Pocukrzona watą? Czym zostanie, dziś rozstrzyga Się losów trafunkiem, Czy kołtunów deputatem Czy zwykłym kołtunkiem.... Każda partia swego wspiera - Wszak w tym święta racja Zatem „prawnie dozwolona” W knajpie agitacja! Chór nowoczesnych Gospodyń Wiejskich Łysica na górze, Bodzentyn na dole I u nos nastanom uciesne swawole Ścichło disco w polu, oberek w remizie Teroz nowo moda z Zachodu przylizie.... Z dziadkowych przestróg dla euroentuzjastki pani Kołtuńskiej Czy nie widzicie i nie słyszycie Jakiż dziwny w pojęciach Szerzy się zamęt? I już nie wiadomo, Czy małżeństwo to kpiny, Czy też sakrament? Dawniej, co Bóg komu przeznaczył, Brano w pokorze, Nikt nie robił grymasów, Że tak nie może; Cel przyświecał im wzniosły, Dziatki ku górze rosły, No i tak się tam żyło, Jakoś to było. Jakież dziś społeczeństwa Przyszłość ma szanse, Skoro ludzie z małżeństwa Czynią romanse? Dziś czy prosty, czy krzywy, Każdy chce być - szczęśliwy! A to czysta wariacja Ta demokracja! Wszystko dziś rozwodami Sobie urąga Separacją od stołu No i ...szezlonga: Łączą się parki lube Z sobą niby na próbę, Nim nie znajdzie się czego Przyzwoitszego... Gdy więc takie dziś macie kapryśne gusty, Nie mieszajcie kościoła do tej rozpusty. Kto ma interes pilny, Niech bierze ślub cywilny.... Tęsknota za upadłą Przetwórnią Słoneczko pierwsze cienie Ledwie na ziemi kładzie A ja już me cierpienie Wlokę po promenadzie Z zaułków Rynku Dolnego Z opłotków Opatowskiej Z czeluści Piłsudskiego Rozstajnej Suchedniowskiej.... Dzień w dzień, nie zawsze targowy Dzień w dzień, nie zawsze święty, Tu się nikt nigdy nie nudzi Bo zawsze jest zajęty Mężczyźni w sile wieku Z minami tęgich zuchów: Pociesz się biedny człowieku Patrząc na tylu druhów! Ten, ów, na kumplu wsparty, Każdy przy swoim kubku I stoją w ciżbie zwartej Półdupek przy półdupku... Jak wszystkim jedno w głowie, Jedną myśl każden pieści: (I niechże mi kto powie, Że życie tu nie ma treści!) „O bodzentyński zdroju Nektarze alkaliczny O, źródło ty pokoju Koktajlu ty mistyczny Kto w tobie usta zmacza Ten czuje w tym momencie Jak mu się przeinacza Zwyczajne życie w szczęście” W zaułkach Rynku Dolnego W opłotkach Opatowskiej W czeluści Piłsudskiego Rozstajnej Suchedniowskiej.... Pamflet na cześć (niekoniecznie miejscowej) „elyty” Widzę tu zebraną tłum (NIE) Kapłonów miasta elytę Co łysiny wznoszą dumnie Ponad rzesze pospolite Jeden do drugiego prawi O Kaczorze, unii, mieście... (o przepisach, nowym cieście) Księżach, władzy i pokoju Bliskim Wschodzie i Putinie (no i musującym winie) Wszystko to samo. Znowu To samo. Znowu w kółko. Znowu od pieca. Znowu, Pigułka za pigułką Powysysane pastylki Wycmoktane slogany, Przeżuty repertuar, Sto razy przemlaskany, Sto razy przesiorbany, Sto razy prześliniony Przez stu poprzednich mówców. To znowu te same androny, To te same mydliny, Banały, wypociny, To te potoki patoki, To te siklawy śliny .... Hymn weteranów pracy Dzień za dzionkiem szybko schodzi Czas na czole zmarszczki pisze Lecz my ciągle jeszcze „młodzi” Wciąż ci sami - towarzysze! Skoro świętokrzyska gleba Tak opornie młodych rodzi A przewodzić masom trzeba My musimy wciąż dowodzić! Choć z „Kuriera” nas krytyka Atakuje z wielkim hukiem Ten co błędy nam wytyka Wszak sam w szkole był nieukiem! Więc choć nam już Wieczność bliska Mości w zaświatach posłanie Nasza myśl pedagogiczna W księdze Stefana zostanie! Z niej nasze szlachetne wnuki W y m o s z c z o m s e s t a n o w i s k a Wszak „życie to sztuka dla sztuki” - (Więzy rodzinne i ... miska) ! Chórek natchnionego śnieżną zamiecią Cieszy mnie wszystko na świecie Wszystko mi znów jest przedziwne I znowum jest jak dziecię Zdumione i naiwne ... ...czego i sobie, i Wam, Kochani Czytelnicy, życzymy w nowym Roku Pańskim (bez względu na wynik wyborów, humory i pomysły władzy) Zespół kolędników „Kuriera Świętokrzyskiego” (w wolnym przekładzie z Tadeusza Boya Żeleńskiego) My inteligenci Karol Piwko – kielecki bankowiec i menedżer spróbował ostatnio swoich sił na niwie literackiej. Opublikował wspomnienia o swoim zmarłym przyjacielu, znanym kieleckim prokuratorze, Grzegorzu Hajdenrajchu („Grzegorz najlepszy prawnik”, Kielce 2009). Autor jest przedstawicielem tzw. „nowej inteligencji”, czyli grupy społecznej, która w PRL porzuciła podwórka i z dyplomami wyższych szkół próbowała odnaleźć się na salonach. Unikam określenia Ludwika Dorna „wykształciuchy”, bo jest ono tyleż prawdziwe, co krzywdzące… Od lewej: burmistrz M. Krak, śp. Grzegorz Hajdenrajch i Karol Piwko. Fot. z książki K. Piwki, Grzegorz najlepszy prawnik, Kielce 2009. Sięgnąłem po książkę Karola Piwki o prokuratorze Hajdenrajchu właśnie dlatego, żeby poznać i być może zrozumieć formację owej grupy. I nie pomyliłem się - wynurzenia autora są bezcennym źródłem do poznania intelektualnej i moralnej kondycji przeciętnego współczesnego polskiego inteligenta. Zresztą, autor dosyć często podkreśla swój i swojego środowiska inteligencki status. Duma z przynależności do społecznej elity sprawia, że w swoich wynurzeniach jest szczery, niemal plotkarski. Chyba nie w pełni świadomie popełnił więc swoisty donos na kielecką elitę towarzyską, Świadomość przynależności do „wyższego kręgu” rzutuje również na jego język, w którym banał ukwiecony jest wyrażeniami z wyższej intelektualnej półki, najczęściej pasującymi do całości niczym… krawat do fufajki. I – wyprzedzając konkluzję - taki jest chyba portret owego środowiska w ogóle. Kto do niego przynależy? Parlamentarzyści, samorządowcy, ale przede wszystkim biznesmeni, prawnicy, wykładowcy tutejszej uczelni. Ich poglądy polityczne oscylują między SLD, a PO, ze wskazaniem raczej na tę drugą. Życie codzienne owej elity ogniskuje się wokół biesiadnego stołu. A stół – to golonka, gorzałka, kiełbasa i rąbanka, koniecznie z rodzimych bodzentyńskich rzeźni… Tradycja bowiem jest bardzo ważną wartością grupy. Tradycja i patriotyzm. W czerwcu, każdego roku, a jakże, obowiązkowo bywają na Wykusie…. aby … biesiadować. Wódka i kiełbasa są spoiwem ale i środkiem… Przy wódce – wspomina Pan Karol Piwko – promuje się miejscową drużynę piłkarską, urabiając sędziów, rozsławia się imię miasta i rozstrzyga ważne kwestie egzystencjalne. Tak, tak, w książce znalazłem jedną stronę, gdzie dywaguje się na temat prawdy. Oczywiście, jest ona względna, jak wszystko na tym świecie, poza golonką i gorzałką oczywiście… Środowisko ma znaczne poczucie humoru. Bankiety urozmaicane są jędrnymi dowcipami z wszechobecną d…ą Przejawem celnego dowcipu jest wyłudzenie od staruszki grzybów udając proboszcza lub obsikiwanie po imprezie cudzego samochodu. I jeszcze jeden aspekt owego książkowego donosu: wspólne pijackie imprezy biznesmenów, urzędników i prokuratorów uważane są za coś zupełnie normalnego i oczywistego, za przejaw środowiskowej solidarności. Oto dlaczego książka Karola Piwki jest bezcennym materiałem badawczym nie tylko dla socjologów ale chyba również kryminologów… Piotr Opozda Powrót jednak sentymentalny… Bywają różne powody sięgania po książkę – od szukania takiej czy innej strawy poprzez obowiązek (i snobizm) – do ciekawości, z jaką decydujemy się na nieznaną jeszcze używkę… Po wydane właśnie przez Towarzystwo Dawida Rubinowicza polskie tłumaczenie książki Goldy Szachter („Z Bodzentyna do Auschwitz i Bergen-Belsen”, Bodzentyn 2009) sięgnąłem z takiej właśnie ciekawości. O sprawie żydowskiej powiedziano już o wiele więcej, niż potrzeba, stąd moje opory. A jednak warto było udać się w podróż z żydowską autorką wspomnień śladami nie do końca jeszcze t a m t e g o Bodzentyna. Nawet genialne kilkuletnie dziecko nie jest w stanie przechować w swojej pamięci tak wyrazistego obrazu Bodzentyna lat 30-tych i 40-tych, a taki odrysowany został w książce Goldy Szachter, stąd wniosek, że w znacznej części (autorka tego zresztą nie ukrywa) książka jest efektem współczesnych dociekań stricte historycznych. Częsty to zabieg – pisanie historii w konwencji wspomnień – stosowany dla nadania narracji większej wiarygodności. Przystępując jednak do lektury takich właśnie wspomnień, musimy być świadomi, że słuchamy nie tylko świadka wydarzeń, ale powtarzającego cudze sądy i spostrzeżenia kronikarza. W książce aż roi się od takich właśnie współczesnych żydowskich uprzedzeń wobec Kościoła katolickiego i Polaków. Śmiem przypuszczać właśnie, że są one nie tylko śladem trudnych doświadczeń z dzieciństwa, ale zapożyczone zostały ze współczesnej historiografii żydowskiej. Posądzanie prymasa Hlonda o antysemityzm, a Kościoła w ogóle o jego pielęgnowanie – jak pisze autorka - w sercach niepiśmiennych i zacofanych Polaków, jest tak samo krzywdzące i niesprawiedliwe jak z polskiej strony przejawy niechęci i uprzedzeń wobec żydowskich sąsiadów. Autorka przyznaje zresztą, że w jednym z najważniejszych chrześcijańskich świąt – w Wigilię Bożego Narodzenia – Żydzi nie modlili się, a demonstracyjnie grali w karty… Trudno dzisiaj dociekać, czy izolowanie się Żydów i manifestowany przez nich mesjanizm i lekceważenie dla chrześcijańskiego otoczenia, czy też podejrzliwość i pogarda wobec nich ze strony niektórych chrześcijan, legły u podstaw wzajemnego dystansu, ale nie ulega wątpliwości, że ów dystans występował i kultywowany był po obu stronach. Książka Goldy Szachter jest ważnym źródłem do poznania religijnej, moralnej i ekonomicznej kondycji środowiska żydowskiego. Autorka szczerze przyznaje, że wiek XX odegrał destrukcyjną rolę również w odniesieniu do tradycji religijnej jej rodaków. „ Kiedyś mówiło się, że przeciętny wschodnioeuropejski Żyd posiadał dwie pary modlitewnych filakterii, a jedną parę spodni. Jednakże w latach 30-tych XX wieku walka o byt stała się dla przeciętnego Żyda równie ważna, jak sprawy religijne”. Chyba jednak ważniejsza, a dla wielu była to nie tyle walka o byt, co dodatkowe spodnie… Ów kult mamony widoczny jest również w okresie niemieckiej okupacji. Zamiast współwalczyć w obronie również swojego państwa, próbuje się – dosłownie - kupować własne bezpieczeństwo. Aż do opróżnienia skarbonki… Ksiązka Szachter potwierdza przekonanie o kulcie rodziny w środowisku żydowskim. W krytycznych sytuacjach poświęca się dla jej przetrwania cały nagromadzony majątek i – co charakterystyczne – nie zauważa się innych rodzin. Nasza rodzina musi choćby w części przetrwać! To zrozumiałe i zdroworozsądkowe podejście („bliższa ciału koszula, niż kubrak”), ale dlaczego w takim razie formułowane są zarzuty wobec „obcych” i lekceważonych Polaków, że nie gromadnie narażali swoje rodziny dla ratowania Żydów? Pani Zofia Surowiecka z mężem Józefem i jej dom w Świętomarzy (fot. z książki G. Szechter).
Ważną postacią książki jest pani Zofia Surowiecka ze Świętomarzy. To taki ówczesny „moherowy beret”. Ma swój tradycyjny historiozoficzny pogląd na kwestię żydowską („To straszne, gdy się widzi, co Niemcy robią z Żydami. To jest okropne i haniebne. Ale kto wie, może Żydzi zostali pokarani za to, co zrobili naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi?”). Kobieta ta bez sztucznej hurrahumanistycznej egzaltacji (tacy egzaltowani w chwilach próby najczęściej zawodzą), naraża życie swoje i swoich bliskich i robi wszystko, co było w jej mocy dla ratowania autorki książki. To taki bardzo zwyczajny i naturalny heroizm, bez zbędnych słów, pozy i egzystencjalnych wahań. To jakby ...codzienny obrządek w gospodarstwie... Przypomnienie tej postaci jest ogromną wartością książki. Warto jednak po nią sięgnąć z wielu innych powodów – poznania cierpienia Żydów, ich mentalności i żalów. To prawda, że pretensji często nieuzasadnionych, ale, niestety, także i uzasadnionych. Każda społeczność ma swój moralny margines, Polacy i Żydzi również. Wstydzimy się za wyrostków atakujących Panią Surowiecką za ukrywanie Żydówki i ubolewamy, że wielu Żydów nie zdało egzaminu z lojalności wobec Polski w chwilach największych dla niej prób. Przezwyciężenie owych trudnych doświadczeń możliwe jest poprzez autentyczne poznanie i kontakty. Z pewnością nie służą im nadęte akcje ze srebrnikami w tle. Wspomnienia Goldy Szachter mogą się tej sprawie przysłużyć, także poprzez sprowokowaną dyskusję. Piotr Opozda
|