O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Kurier Święt. »  Kurier Świętokrzyski » Kurier Świętokrzyski, 2007, nr 1
Treść artykułu:
 

Kurier Świętokrzyski, 2007, nr 1

 

 

Budżet do korekty!

 

  

 

    Projekt budżetu gminnego na rok 2007 przewiduje, że dochody mają sięgać 21 675 732 tys. zł., wydatki zaś - 24 322 682 tys. zł.  

    Mamy więc deficyt będący konsekwencją lat ubiegłych. Przenoszone z paragrafu na paragraf wydatki stają się normą, wiercąc w budżecie coraz to większą dziurę. W końcu w następnych latach trzeba go będzie pokrywać z zaciąganych kredytów lub pożyczek.. Ale czy owa norma nie będzie niczym stryczek na szyi gminnych dochodów  i wydatków?

    Kluczowym elementem przychodów gminy są dochody własne. Są to najczęściej dochody z wszelkiego rodzaju podatków od osób fizycznych, prawnych, działalności gospodarczej, środków transportu, dochody z najmu i dzierżawy, czy przekształceń prawa użytkowania wieczystego - w sumie gmina ma uzyskać w ten sposób 3 785 565 tys. zł. Ktoś  zapyta, dlaczego tak mało? Odpowiedź jest prosta, wolna amerykanka przy umarzaniu podatków stosowana na zasadach znanych tylko burmistrzowi. Pomimo, że przepisy w tej kwestii są bardzo rygorystyczne.

    Co do dotacji i subwencji, które otrzymują gminy - są wynikiem ustaw i zapisanych z tego tytułu pieniędzy  w budżecie państwa. Tak więc analizując znaczną część budżetu gminy Bodzentyn trudno mówić o umiejętności gospodarowania finansami publicznymi, a raczej o rozdawnictwie funduszy zapisanych w budżecie Państwa.

    I tak 7 190 799 zł. to subwencja oświatowa powiększona o kwotę 4 697 532  tzw. subwencji wyrównawczej oraz kolejne 322 436 zł. kwalifikowane jako subwencja równoważąca. Daje to sumę 12 210 767 tys. zł. pieniędzy otrzymanych na oświatę.

    Do tego dochodzą środki otrzymywane na  Pomoc Społeczną / zasiłki i pobory dla pracowników Ośrodka/ - w sumie 5 433 292 zł.

Całość daje  sumę - 21 657 732 zł.

    Po analizie budżetu można mieć wątpliwości i pytanie - dlaczego burmistrz tworząc projekt nie uwzględnił  w nim wpływów ze środków Funduszy Unijnych na inwestycje? Oczywiście, nie musiał tego robić, obawiając się, że takowych może nie otrzymać. W końcu, kto ma wypełniać wnioski, mając do dyspozycji nie tyle fachowców, co osiłków do roznoszenia wyborczych ulotek i podwożenia pijaków do lokali wyborczych....  Jednak analizując budżety innych samorządów, wyraźnie widać, że  biorą one pod uwagę powyższe dane, opierając się na wcześniejszych inwestycjach (zakładając margines błędu oczywiście).

    Jak natomiast kształtować się mają wydatki Gminy w tym roku?

    Zdecydowaną  większość  wydatków pochłania administracja - 2,43 mln. zł.  (czyli ponad 60% dochodów własnych)

Straż Pożarna otrzyma 159 tys. zł., zakład energetyczny za oświetlenie ulic (i etatowy specjalista od konserwacji) - 350 tys. zł., a na sport (gł. „Łysicę") -160 tys. zł.

 

   Będą również wydatki na inwestycje: na kanalizację Psar przeznaczy się 1,3 mln. zł. oraz 3 mln. zł. na rozbudowę szkoły w Bodzentynie. 2, 8 mln. zł. powyższych wydatków pochodzić będzie z kredytów.

    I jeszcze uwaga techniczna: budżet skonstruowany jest w sposób fatalny. Szablon ściągnięto z podręcznika lub Internetu nie zadając sobie nawet trudu jego dostosowania do realiów naszej gminy... Poza tym jest bardzo ogólnikowy, a więc bardzo wygodny dla  dysponenta gminnych pieniędzy, czyli de facto - burmistrza.

    I ostatnia uwaga: w planie inwestycyjnym gminy Bodzentyn na najbliższe lata  (a więc i przyszły rok) brakło pieniędzy na kanalizację w tych wioskach, w których Krak przegrał wybory, albo w których mieszkają jego przeciwnicy... A może wykluczyć ich także z płacenia podatków? To już nawet nie małoduszność - to korupcja polityczna.

 

                                                                  Piotr Gajek

 

 

 

Nasz komentarz

 

  

   Mój sąsiad z tej strony raczy żartować, pisząc wyżej o „korupcji politycznej" Kraka. Ja tam nie widzę żadnej polityki... Do takowej trzeba dorosnąć. Nie nazywajmy polityką pospolitego cwaniactwa, nieudolności i zawiści. Do rzeczy jednak: Gospodarka finansowa gminy jest fatalna, a wręcz karygodna. W roku bieżącym i latach najbliższych każdy umiejętnie pożyczony grosz można w ciągu zaledwie paru lat rozmnożyć siedmiokrotnie. Taka jest „technologia budżetowa" funduszy europejskich. Kto dzisiaj bierze kredyt konsumpcyjny - jest szkodliwym durniem! Czy to oznacza, że poważne środki (w znacznej części skredytowane właśnie!) wydane min. na rozbudowę bodzentyńskiej szkoły są wyrzucone w błoto? Nie o to chodzi. Pomijając nawet fatalną lokalizację budynku, skoro już zdecydowano się na tę inwestycję, należało znaleźć taką koncepcję dla tej oświatowej placówki, żeby uzyskać pieniądze z zewnątrz. Tak, jak dzięki jednemu z mieszkańców gminy udało się kilka lat temu z budową gimnazjum. Otóż latami gromadził on podpisy ważnych osób pod swoją wizją szkoły - pomnika pamięci i zgody narodowej. Burmistrz podpisał się w końcu pod taką koncepcją i dzięki niej uzyskał od Niemców pieniądze na budowę gimnazjum. Rzecz jasna, szkołę nazwano potem inaczej, a sukces finansowy przypisano sobie, nie podziękowawszy nawet pomysłodawcy za mozolne zbieranie po Polsce podpisów pod projektem...

    Czy nie należało również pomyśleć nad koncepcją bodzentyńskiej Szkoły Podstawowej jako np. (podaję roboczą nazwę): Gminnego Centrum Edukacji Ekologicznej? Praktyczna różnica polegałaby na tym, że byłoby kilka klas profilowanych, ściślejsza współpraca z Parkiem, ale za to dużo większe możliwości pozyskania pieniędzy z zewnątrz. Okazuje się jednak, że jest to koncepcja zbyt trudna dla dwóch „dyplomowanych burmistrzów".  Takich możliwości jest wiele, długo by o nich pisać. Na terenie naszej gminy są ludzie, którym nie brakuje pomysłów i umiejętności. Jeżeli już musicie zatrudniać nieudaczników, bo wam się przysłużyli w czasie wyborów, to przynajmniej zatrudnijcie w normalny sposób (czyli z konkursu) jednego fachowca, który będzie za was myślał. Gdy jednak słyszę ostatnio, kto uchodzi za owych „fachowców" od funduszy europejskich i lokalnego biznesu, wątpię w resztki czyjegoś zdrowego rozsądku.

 

                                                        P. O.   

 

 

Uchwaliła  gminna rada... 

 

 

27 Listopada zainaugurowała swoją kolejną kadencję Rada Miejska w Bodzentynie. Ponieważ wybory nie przyniosły zdecydowanego rozstrzygnięcia, pierwsze posiedzenie rady poprzedzone było zabiegami o pozyskanie kilku tzw. „niezależnych" radnych. Negocjacje rozpoczął burmistrz Krak, który prosił kolejno wszystkich nowych radnych na „dywanik" (!) z zamiarem utworzenia  koalicji wspierania burmistrza. Cóż, są tacy ludzie, którzy nie potrafią już z nikim współpracować, bo to oni  koniecznie muszą  d e c y d o w a ć. Tacy urodzeni dowódcy, szkoda jednak, ż  nierzadko  odstający intelektualnie, mentalnie i hormonalnie... Przypomnijmy więc ze szkolnego podręcznika, że rada jest organem stanowiącym, a burmistrz - wykonawczym. I tylko zachowanie równowagi między tymi organami warunkuje samorządność. Obawiam się jednak, że tu chodzi nie tyle o samorządność, co chorą ambicję i pospolitą pazerność...     Wróćmy jednak do naszego burmistrza: w pozyskiwaniu radnych używał różnych argumentów... Oprócz sześciu radnych z komitetu „Szansa Gminy" właściwie tylko jeden niezależny radny okazał się naprawdę niezależny, czyli przyjął  jedyną możliwą dla reprezentanta wyborców postawę: popieram wszystko, co dla moich wyborców będzie słuszne, zwłaszcza nowe inwestycje, ale nie zamierzam popierać bezwarunkowo (czyli w „ciemno") wszystkiego, co zaproponuje burmistrz. Niestety, radni: Zygadlewicz z Bodzentyna, Iwanowa z Celin, Zaborowski ze Świętej Katarzyny i Jarosiński ze Wzdołu przyjęli postawę klientów  Kraka, co oznacza, że przed każdym głosowaniem zezują w jego kierunku w poszukiwaniu wskazówek...  O ile Zygadlewicz od początku grał w rezerwowej drużynie burmistrza  (na p. Z. Łapce Krak dawno już postawił krzyżyk, ale że z braku odwagi nigdy nie gra w otwarte karty, więc przebił go z pomocą wyborców właśnie Zygadlewiczem), a po Iwanowej trudno się było spodziewać charakteru, o tyle niespodzianką okazała się postawa  Jarosińskiego, który znany był dotąd z  pewnej samodzielności myślenia. Czyżby jednak rację mieli pesymiści głoszący, że  każda cnota ma jednak swoją cenę...? Nie wierzę!

    O krzesło przewodniczącego rady ubiegało się dwóch radnych: p. Gajek z największego klubu w radzie i ów rozdziewiczony  z niezależności  radny Jarosiński. Różnicą jednego głosu (8:7) wygrał Jarosiński. Również na zastępców wybrano „swoich": Zygadlewicza i Zaborowskiego. Krak nie krył zadowolenia i całą pozyskaną ósemkę zaprosił na okolicznościowy obiad wydany dla swojego dworu w Cedzynie.   Zastanawia ów prymitywizm myślenia i działania. To prawda: demokracja - to rządy większości (nawet kombinowanej, czy kupionej za obietnice pracy lub alkohol), ale też pewne cywilizowane standardy, jak choćby szacunek dla mniejszości.... Wie o tym każdy uczeń gimnazjum, ale niestety, nie jego ... nauczyciel.

 

                                               *    *    *

Na kolejnej sesji, 4 grudnia,  burmistrz Krak próbował przeforsować swoje dotychczasowe pobory w kwocie ponad 9 tys. zł. miesięcznie. Przypomnijmy, że na spotkaniach z wyborcami (zwłaszcza tymi, którzy nie mają dostępu do Internetu, gdzie stoi jak wół, że zarabia 112 tysięcy zł. rocznie) dawał słowo honoru, że jego pobory wynoszą zaledwie 5 tys, zł. miesięcznie...  Jeżeli 112 tys. zł. podzielimy przez 12 miesięcy, to wynik jest wszakże inny. Krak tak jednak umiejętnie podzielił, że „biegli" w rachunkach radni uwierzyli, że różne dodatki - to nie wynagrodzenie. Ot, i  słowo bodzentyńskiego burmistrza! Radny Gajek poprosił wszakże o tekst rozporządzenia,  na podstawie którego wyznacza się pobory urzędników samorządowych, więc  sprawę poborów burmistrza niechętnie, ale przełożono na kolejne posiedzenie zaplanowane na 14 grudnia. 

Sprawę poborów dyskutowano następnie w komisjach „parlamentarnych", co poprzedzone było płaczliwymi monologami Kraka, obiecującego posłusznym drogi i kanalizację. Jak widać, wszystko sprowadza się obecnie do dróg i ścieków... Czyżby na kolejną kadencję w bodzentyńskim samorządzie zapanowało g....  ? W konsekwencji owego burmistrzowskiego skamlania, jedynie w Komisji Rewizyjnej p. Gajek nie dał mu się uwieźć i zaproponował obcięcie pensji do około 6 tys. zł., twierdząc, że za dotychczasową „wydajność pracy", nie zasłużył sobie na więcej. Niestety,  szukając oszczędności znowu przyjęto zasadę, że dotyczą one jedynie śmiertelników, czyli służby zdrowia, oświaty czy Zakładu Kanalizacji i Remontów ..... Chociaż, niezupełnie... W służbie zdrowia też można zarobić, jeżeli jest się małżonką burmistrza... Jako rehabilitantka ze średnim wykształceniem zarabia 60% więcej (2.300 zł.), niż pielęgniarki z wykształceniem wyższym (1.400), bowiem uczyniono z mającej do pomocy stażystkę  pierwszej bodzentyńskiej damy „kierowniczkę" gabinetu rehabilitacji i dostosowano do owej zaszczytnej funkcji pobory. Co zaś  się tyczy zakładu komunalnego,  to Krak poszedł nawet dalej i obiecał, że właśnie w ramach oszczędności „znacjonalizuje i zrestrukturyzuje" - co by to miało nie znaczyć. Oczywiście, wiadomo - niesfornych pracowników, którzy przy tym doskonale, bo z pierwszej reki, znają „gospodarność" i „fachowość" swoich szefów, postanowił zreformować, pokazując im miejsce w szeregu. Za bramą oczekują już inni kandydaci, czyli ci tzw. "sami swoi".  Jednak manewr ten może okazać się gwoździem do urzędowej trumny obecnie panującego... Ale o tym w następnym sprawozdaniu.

W międzyczasie Krak spuścił jednak z tonu i w miejsce  dotychczasowej stawki, zaproponował sobie  już tylko. 7,8 tysiąca zł. miesięcznie. Skalkulował progi podatkowe i uznał widocznie, że mniej może jednak oznaczać więcej...

Kolejną sprawą było zatrudnienie sekretarza urzędu i skarbnika. Już przed wyborami obiecano te posady paniom: tow. Adeli Gołębiowskiej z Wiącki (stąd wysiłki transportowe jej męża w dniu wyborów) i W. Mazurkiewiczowej z Bodzentyna. Co do tej drugiej, dyplomowanemu burmistrzowi nikt widocznie nie powiedział, że  w myśl nowelizacji Ustawy o  pracownikach samorządowych...  z maja 2005 r. jako nie posiadająca wyższego wykształcenia nie może pełnić stanowiska kierowniczego w urzędzie gminy. Skompromitował więc i siebie (cóż, cnoty nie stracił, bo to nie pierwsza jego wpadka) ale wprowadzając  w błąd radę, już na wstępie ją zdyskredytował...

Wybrano także komisje. I znowu według mafijnej reguły „Bierzem chłopaki wszystko"! No i wzięli, upychając swoich na przewodniczących wszystkich komisji, także rewizyjnej, a zdarza się to już tylko w sycylijskich rodzinach i na Białorusi, żeby w radzie lub parlamencie swój swojego kontrolował...

A propos Białorusi: Pani towarzysz Ledwójckowa - sołtyska z Kamieńca, kiedyś czołowa gwiazda bodzentyńskiego SKR, (jego  pracownice zasłynęły ongiś ze składania zamówień na 4 duże koła do ciągnika, bo nie wiedziały, że nie wszystkie są równe) obraziła się na porównanie przez jednego z radnych  bodzentyńskiego samorządu do białoruskiego parlamentu bolejąc przy tym nad losem uciemiężonego Kraka... Burmistrz ma też powodzenie u innych sołtysek - z Leśnej, Wzdołu, i Dąbrowy. Cóż, za 100 zł., które pobierają za obecność na radach, mogą i opatrywać rany swojego pana, i kąsać jego oponentów. Taka ich służba!

 

                          Stanisław Marek Sobaczyński

 

 

 

 

Skok na bank    

 

W sierpniu 1994 r. gmina Bodzentyn wycofała swoje pieniądze z miejscowego Banku Spółdzielczego, lokując je ostatecznie w  PKO BP. Okoliczności powyższej sprawy były na tyle tajemnicze, że postanowiliśmy poprosić o  ich wyjaśnienie  jednego z (proszącego o anonimowość) pracowników ówczesnego UOP. Oto treść nieautoryzowanej z nim rozmowy.                                                                                                                                  Red. 

- Jaka była rola UOP w całej tej sprawie? 

- Dwojakiego rodzaju, z jednej strony mieliśmy  informacje o trudnej sytuacji bodzentyńskiego banku, a z drugiej ustne polecenie Naczelnika Wydziału, aby tak pokierować sprawą, żeby skorzystał INNY bank... 

- Tak dosłownie brzmiało polecenie...? 

 

- Takich poleceń się nie wydaje, wystarczy sformułowanie o „bezpieczniejszym banku"... 

- A jaką rolę przypisaliście burmistrzowi? 

 

- Kto tam był wtedy  wójtem?  Krak? Temu chłopaczynie na sam dźwięk słowa UOP trzęsły się portki. Obawialiśmy się tylko jednego z radnych, nazwiska nie pamiętam. Miał opinię fanatyka, dlatego przygotowaliśmy posiedzenie rady gminy na dzień, w którym wiedzieliśmy na pewno, że  będzie  daleko od Bodzentyna.A później czynności miały charakter standardowy: zobowiązanie radnych do zachowania tajemnicy, alarmujące informacje o możliwości bankructwa bodzentyńskiego banku, itp.   

- Rozumiem, że nie była to odosobniona gospodarcza „sprawa operacyjna"?  

 - Ależ skąd! Interweniowaliśmy wielokrotnie w sprawach tzw. „szkodnictwa gospodarczego".... 

- Ależ to wy uprawialiście „szkodnictwo gospodarcze"!  

 

- No to proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby służby specjalne dyskretnie nie stymulowały transformacją gospodarczą. Kadra menedżerska prawie nie istniała, wyhodowani za PRL ekonomiści (o ile nie zaliczyli zagranicznych stypendiów) byli totalnie zagubieni, zdając się przy podejmowaniu decyzji na księgowych, ażeby tylko odwlec moment bankructwa.... 

- Chce mi Pan powiedzieć, że w bezpiece, czy to cywilnej (UOP), czy wojskowej (WSI), mieliście fachowców od ekonomii? Bzdura! 

 

- To prawda, nie mieliśmy ekonomistów, ale mieliśmy informatorów, a to oznacza, że znaliśmy zasoby przedsiębiorstw i poprzez kumulację kapitału... 

- Nie, to nie była kumulacja kapitału, a dokapitalizowanie „swoich". Proszę się trzymać faktów. Interesuje mnie jednak Bodzentyn...  

 

- Tamtejsza winiarnia miała spore szanse, gdyby zamiast wynosić co się jeszcze dało wynieść, trafił się facet z j.... kupił ten bałagan za przysłowiową złotówkę i po wyłudzeniu nowej technologii zaczął produkować soczki, napoje, a nawet coś mocniejszego. 40 osób miałoby pracę, co na tę dziurę na początek by wystarczyło. 

- Skoro to było takie proste...? 

 

- Dla polskiego kołtuństwa jedno jest proste: łapać co się da, nawet jeśli jutro będzie potop, to przynajmniej przez jedną noc będzie się bogatszym od sąsiada... 

- Czy Pańskim zdaniem, Polska składa się z samych kołtunów?  

 

- Nie, ale jest  u nas powszechna akceptacja dla kołtuństwa. Jeżeli nie kołtun i nie złodziej - to podejrzany, bo albo głupi, albo Żyd, który chce wszystkich ograbić, a potem wyssać krew...

 

- Czym się  pan obecnie zajmuje? 

 

........... 

 

A jednak po utworzeniu swoistego „konsorcjum" Bank Spółdzielczy przetrwał...? 

 

-  Tu nie o fuzję z kieleckim Bankiem chodzi, a o pewien kompromis... Z przyczyn - powiedzmy - „towarzysko - biznesowo - politycznych" zdecydowano .... 

 

- Kto zdecydował? 

 

- Nie wyciągajmy już tych trupów z szafy ... Otóż zdecydowano pozostawić banki spółdzielcze dotychczasowym „właścicielom"... 

 

- ??? 

 

Tak właścicielom, bo udziałowcy - to może i tam byli, ale 100 lat temu.  

- Zmieniając na koniec temat: czy pana zdaniem III Rzeczpospolitą rzeczywiście rządził „ubecki układ"? 

 

- Władza  należy się temu, kto jest do niej przygotowany, prawda?  

 

- Nie! Temu, kto na nią zasługuje. Różnica mniej więcej taka, jak między Hitlerem, a Piłsudskim. Dziękuję.

 

Rozmowa przeprowadzona przez Redakcję "NKŚ"

 

 

 

Powyborcze refleksje

 

 

„Mamy takiego Burmistrza, na jakiego zasłużyliśmy" (cytat z mojego artykułu pt. Przed jesiennymi wyborami, Echa Święt.,5/19,2006). Niestety, moje obawy były słuszne i w pełni uzasadnione. Miałem to szczęście, że obserwowałem te wybory z samego wierzchołka góry jako v-ce przewodniczący Miejskiej Komisji Wyborczej. Pozostał we mnie wielki niesmak i wielkie rozczarowanie z tej ohydnej walki o stołki, a raczej - nie utracenie tych stołków. Za wszelką cenę, po trupach, zadeptać, zniszczyć, aby tylko załapać się na następną kadencję Wcale się nie pomylę, jeżeli tego typu zachowania, z którego startował i wygrał minimalnie te wybory nowy (stary) burmistrz S. M. Krak, porównam do sępów, które rzucają się jak na zdechłą padlinę. Zorganizowani przewoźnicy dowozili do obwodów głosowania ludzi starszych, którzy w większości nigdy dotąd nie brali udziału w głosowaniu (jak również tych, którzy są smakoszami krajowej produkcji taniego wina, bowiem każdy głos by! dla nich na wagę złota). Swoją drogą należałoby się bliżej przyjrzeć tym uczynnym przewoźnikom za jaką cenę byli usłużni i spełniali tak zaszczytną misję? Być może mieli umorzone podatki, wszak większość z nich to prowadzący działalność gospodarczą. Nie wspomnę już o samej nerwowości Pana Burmistrza przed wyborami, który atakował wszystkich i wszystko, co mu stało na drodze, co mu przeszkadzało w dążeniu do określonego celu. Osoba publiczna, a taką jest niewątpliwie burmistrz, powinna być odporna na wszelkie krytyki, a jeżeli nie jest, to nie powinna zajmować takiego stanowiska. Powinna również reprezentować styl bycia, zachowania i określoną kulturę osobistą - niestety tego temu Panu przed i w trakcie wyborów zabrakło. Zawsze mówiłem i będę mówił, że w naszej gminie już od dawna potrzebna jest zmiana na stanowisku Burmistrza. Każdy, kto sprawuje długo władzę staje się zakładnikiem samego siebie. Poprzez tzw. zasiedzenie nie widzi spraw, które powinny być rozwiązywane w pierwszej kolejności. Jest to układ głęboko zakorzeniony w socjalizmie i skostniały. Ludzie bezpośrednio powiązani i służalczo poddani burmistrzowi, nigdy nie będą samodzielni i twórczy. Taka sytuacja jest bardzo niekorzystna dla gminy, tu już nie może być mowy o demokratycznym sprawowaniu władzy, a jedynie o władzy na wzór Korei Płn. - mit nieomylnego ukochanego wodza. Mieszkańcy gminy w czasie wyborów dali wyraz wielkiego niezadowolenia ze sprawowania tego urzędu chcieli zmian. Wybrany burmistrz „prześlizgnął" się zaledwie 174 głosami, co świadczy o determinacji zdrowej tkanki bodzentyńskiej społeczności. Natomiast kontrkandydat, bez zaplecza politycznego, mało znany - uzyskał tak znaczące poparcie.

W kwestii Rada Miejska doszło wręcz do przewrotu. W skład weszli w większości nowi radni, wróżyło i dawało to nadzieje na trzeźwe myślenie, nowe inicjatywy. Niestety już w tak krótkim czasie Rada została praktycznie w większości podporządkowana burmistrzowi. Nie chodzi tu o wprowadzanie zamętu wśród samych radnych bo to już byłaby anarchia, ale o całkowitą niezależność w myśleniu.  Radni powinni się spierać, mieć różne zdanie, ale w końcowej fazie powinni wypracowywać i uchwalać decyzje najbardziej korzystne dla gminy, a nie takie, które są korzystne wyłącznie dla burmistrza. Mam wielki szacunek dla wyborców - dla tych, którzy chcieli zmian i dla tych, którzy uważają, że jak na razie zmiany nie są tu potrzebne. Żyjemy w kraju demokratycznym, każdy ma prawo oddać głos na kogo chce, jedno tylko mnie niepokoi, a mianowicie to, że ekipa sprawująca władzę w tej gminie obrosła przez 12 lat w taki perz, który trudno wypielić. Układy układziki, powiązania, poplecznicy - cały niekończący się łańcuch.

Nie ma nigdy sytuacji bez wyjścia. Mimo wszystko dajmy szansę burmistrzowi, dajmy szansę Radzie Miejskiej - do jesieni. Zobaczymy jak pracują, jakie uchwały podejmują. Jeżeli nie spełnią naszych oczekiwań, wówczas trzeba poprzez wotum nieufności rozpędzić to całe towarzystwo, póki nie będzie za późno.

                                                                             

                                                               

Kazimierz Wilkosz

 

 

Zaufałem urzędnikom    

 Zamieszkuję w miejscowości (...), gminie Bodzentyn. W grudniu 2005r. (dokładnej daty nie pamiętam), wieczorem, ok. godz. 18, przyjechali do mnie: burmistrz Bodzentyna p. Krak, jego zastępca p. Kozera oraz miejscowy radny Bogusław Markiewicz. Ponieważ mieszkam przy drodze Celiny - Dąbrowa Dolna, przyjechali do mnie z zapytaniem, czy nie odstąpił bym mojej ogrodzonej działki i pola celem poszerzenia drogi, która w tym miejscu jest dość wąska. Po zastanowieniu się powiedziałem, że można by tę drogę rzeczywiście poszerzyć dla wjazdu i wyjazdu z Dąbrowy Dolnej na drogę Celiny - Bodzentyn. Była już prawie ciemna noc, gdy panowie wyjaśniali mi jak to będzie wyglądać, powiedzieli też, że  j a k i e ś  tam pieniądze za to wszystko będą. Nie powiedzieli mi tylko, że już następnego dnia rozpoczną roboty. Nie spisali żadnej umowy przed rozpoczęciem prac i zajęciem mojej własności, a chodziło o dość duży teren, o płot i o drzewa owocowe.Następnego dnia przychodzę z pracy, a mojego płotu już nie ma; jest zdemontowany, a po drzewach owocowych stoi tylko pięć pniaków. Na drugi dzień, po przyjeździe z pracy, zobaczyłem, że jest stawiany nowy płot z płyt betonowych, idący jednak ze skosa w moją działkę... Zdenerwowany, na następny dzień wziąłem dzień wolny z pracy i pojechałem do urzędu gminy. Poszedłem do burmistrza Kraka i powiedziałem, że nie godzę się na takie bezprawne wejście w moją działkę. Następnego dnia, po przyjeździe z pracy stwierdziłem ze zdziwieniem, że płotu stawianego poprzedniego dnia już nie ma, że został rozebrany.W kolejnym dniu, późnym wieczorem, przyjechał p. Kozera z tutejszym radnym Markiewiczem z pretensjami „co ja z nimi wyprawiam!". Wyjaśniłem im o  co mi chodzi: że weszli w moją własność bez żadnej umowy wstępnej i bez uzgodnienia o ile płot zostanie przesunięty. Chciałem też, żeby wykonawcą nowego płotu był znany mi z solidności i mieszkający tuż obok, dwa domy od mojego (a więc tańszy byłby transport) p. Witkowski - prowadzący firmę betoniarską stawiającą płoty.  Panowie orzekli, że w żadnym wypadku, że o wykonaniu nowego płotu decyduje gmina, a nie ja. Pan Krak na wykonawcę wybrał już p. H., który jest takim samym właścicielem firmy jak p. Witkowski. Dodam tylko, że p. H. mieszka 2,5 km. od Celin, co wiąże się z większymi kosztami transportu. Pojechałem do p. H., ten powiedział, że ma już dość gminy i płotu nie będzie stawiał.Zostałem w ten sposób przez tydzień bez ogrodzenia, nie wypuszczając kur ani psa. Dopiero po tygodniu zawitał z powrotem wiceburmistrz Kozera z radnym Markiewiczem, żeby spisać umowę wstępną o ile ów płot ma być przesunięty. Tak więc odręczną umowę spisano dopiero po moich interwencjach, kiedy już wycięte były drzewa i rozebrany był mój płot i płot betonowy, który zaczął „na dziko" stawiać p. H.Po wielkich tarapatach, gdzieś po ok. dwóch tygodniach, nowy płot został w końcu postawiony. Myślałem, że wreszcie będę miał spokój. Ale oto wieczorem, gdzieś ok. 20 dzwoni telefon: „otwórz - słyszę - bo chcielibyśmy, żebyś podpisał protokół wykonawczy płotu". Otworzyłem. Przyjechał p. Kozera z panem Zygadlewiczem z nadzoru budowlanego w gminie. Mówią mi: „Koniec roku, płot postawiony, panie Janku, trzeba podpisać protokół  wykonania płotu". Ja, ufając tym panom urzędnikom, złożyłem podpis na protokole postawienia płotu i pan Kozera mówi mi jeszcze, że „na potwierdzeniu też", podsuwając do podpisu drugą kartkę. Niczego nie podejrzewając, bez czytania, mechanicznie złożyłem i na tej drugiej kartce parafkę. Po podpisaniu tych dokumentów, p. Kozera zostawił mi jeden na stole, całując mnie przy tym czule po policzkach i zadowolony życząc szczęśliwego Nowego Roku. W tym samym czasie uchyla drzwi p. H. z uwagą „To ja już jestem nie potrzebny". No i panowie poszli. Zdziwiony za co mnie p. Kozera tak obcałował, biorę protokół ze stołu i czytam, oczom nie wierząc. Miałem bowiem otrzymać 3,2 tysiąca złotych. Chociaż jest późno, natychmiast dzwonie do p. radnego. Po wielu prośbach przyjechał, przeczytał i on i zdziwiony powiedział: „jak to, oni ci pieniędzy nie wypłacili? Tu ci powinni wypłacić, na tym stole, ja sprawdzę w kasie, czy przelewy przeszły, czy nie. To tak nie przejdzie!" Ale ja dzwonie sam na drugi dzień do p. burmistrza. Pan Krak do mnie: „Panie Janku, przyjadę na pewno do pana!" Czekam jeden obiecany dzień, drugi, a po tygodniu znowu dzwonię. Tym razem p. Krak odpowiada: „ty nie będziesz nam mówił, co my mamy robić!" Spotykam również p. radnego i również pytam, „co z pieniędzmi, które miały być mi wypłacone jako zadośćuczynienie za powstałe szkody?" Ten odpowiedział, że „tak to chyba musiało być".Znowu poszedłem do gminy, do p. Kraka, ale tym razem atmosfera była już zła, nikt ze mną nie chce rozmawiać, każdy udaje, że nic nie wie. Pytam więc p. Kraka, „gdzie są moje pieniądze, które gmina rzekomo mi wypłaciła za działkę, pole i drzewa?" Ten odpowiada mi, że „moje pieniądze poszły na postawienie płotu". Odpowiedziałem, że „miałem działkę ogrodzona swoim płotem i ja nie dawałem gminie żadnego pozwolenia na operowanie moimi pieniędzmi". Pan Krak znowu swoje, że „moje pieniądze poszły na płot z betonu". Ja mu na to: „dlaczego więc w protokole nie napisał pan tak jak było"?           

Postanowiłem w końcu poszukać wsparcia mediów. W jednej z redakcji kieleckich gazet doradzili mi, żeby żona - jako współwłaścicielka posesji (w czasie całej tej sprawy nie było jej w kraju), a o żadnych  przedsięwzięciach gminy nie informowana - poprosiła o wyjaśnienie sprawy. Żona napisała jedno pismo, ale odpowiedzi nie otrzymała. Potem drugie - i znowu nic. Zwróciłem się więc o pomoc do regionalnej telewizji. Wysłuchali i obiecali,  że przyjadą. Umówili się potem na konkretny dzień, ja wziąłem wolne z pracy. Poszli do gminy, prosząc abym czekał na nich pod urzędem. Po pewnym czasie jeden z redaktorów przyniósł mi od burmistrza Kraka kartkę z moją parafką i mówi, że to jest pokwitowanie ... odbioru przeze mnie 3200 zł. jako odszkodowania za powstałe szkody. To była ta kartka, którą podpisałem podczas nocnej wizyty urzędników u siebie w domu, ale pieniędzy nie widziałem przecież na oczy. Poszliśmy z tym panem z telewizji do burmistrza Kraka z zapytaniem, czy gmina wypłaciła mi te pieniądze? Pan Krak od razu naskoczył na mnie, czy godzę się na grafologa (zatrudnionego na mój koszt), że to jest mój podpis, nie mówiąc już nic o pieniądzach. Obecny przy rozmowie redaktor stwierdził, że sprawa nie przedstawia się tak, jak twierdzi p. Krak i że to  sprawa nie dla telewizji, a dla prokuratury. I wyszedł. Pan Krak złapał wtedy za telefon i dzwoni do mojej żony, która w tym akurat czasie przebywała w szpitalu. I mówi do niej, żeby „szybko się zastanowiła, ile on ma nam zapłacić za to wszystko, żeby zakończyć już tę sprawę". Żona będąc w szpitalu wiedziała już o interwencji telewizji. Odpowiedziała, że skoro na pokwitowaniu jest kwota 3200 zł., więc niech tyle p. Krak wypłaci. Burmistrz stwierdził, że może mi - jak to ujął - „dopłacić" 1500 zł. Ponieważ musiałem jakoś przebudować płot doprowadzając go do jako takiego wyglądu - zgodziłem się na proponowaną sumę, przypuszczając, że jeżeli odrzucę te propozycję, to nic nie otrzymam. Po rozmowie telefonicznej z żoną napisałem pod dyktando p. Kraka pokwitowanie otrzymania 1500 zł. Pytam p. Kraka, gdzie mogły iść moje pieniądze (3200 zł.) przeznaczone na płot, jeśli jego zdaniem on mi je wypłacił, a wykonawcy za postawienie płotu zapłacił drugie 3200 zł.? Sam p. Krak stwierdził w wypowiedzi dla prasy, że 3200 zł. nie trafiły do mnie. Skąd więc podpis na liście płac z grudnia 2005 r., z którego wynika, że otrzymałem rzekomo te pieniądze, podobnie jak p. Harabin, który wykonał płot?           

Znowu wydawało mi się, że sprawa mogłaby już być zakończona, ale p. burmistrz tego chyba nie chce. Jeżeli nie potrafił przeprosić, czy podziękować, to niech mnie przestanie zastraszać i obrażać. Zagojone już niemal rany sam rozdrapuje. Na zebraniu z mieszkańcami w rodzinnych Celinach, sąsiedniej Dąbrowie, a nawet Woli Szczygiełkowej, dotyczącym budowy kanalizacji p. Krak pozwala sobie na złośliwe uwagi pod moim adresem. Na ostatnie zebranie przedwyborcze w listopadzie br wybraliśmy się z żoną, prosząc burmistrza o publiczne wyjaśnienie wobec mieszkańców mojej sprawy. Odparł mi min., powtarzając to aż trzy razy, że „zaszedłem mu w drogę". Jak ja mam to rozumieć? Podjudza przy tym ludzi, że przeze mnie nie będą mieć kanalizacji. Po takich przejściach z gminą, choć chciałbym przyłączyć się do przyszłej kanalizacji, to jestem zmuszony zrezygnować, ponieważ nie chce już mieć nic wspólnego z p. Krakiem. Straciłem do niego zaufanie. Zwłaszcza, że żądają ode mnie przeprowadzenia rur wzdłuż przez sam środek mojego pola, na co po wszystkich tych doświadczeniach trudno mi się zgodzić. Dlaczego jednak nastawia przeciwko mnie ludzi? Przecież są sąsiednie pola, przez które można pociągnąć rury. Jeżeli pan Krak rzeczywiście chce zbudować kanalizację, to nie ma nic prostszego, a jeżeli szuka pretekstu odłożenia inwestycji, to niech nie robi tego moim kosztem!                                                                                              

     /.../ Jan Wójcicki

 

 

Prokuratura Rejonowa  w   Kielcach

                                                                 

 

 

                                                       

 

 

            W związku z próbą przesłuchania mnie na okoliczność postępowania prokuratorskiego wyjaśniającego „legalność" wydawanego przez nieformalną Świętokrzyską Grupę Inicjatywną i bezpłatnie kolportowanego w kręgu zainteresowanych osób  biuletynu społeczno - politycznego „Echa Świętokrzyskie" -

                                             

                       O Ś W I A D C Z A M :

 

1. Kilka miesięcy temu złożyłem w Prokuraturze Okręgowej w Kielcach zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przy okazji budowy zbiornika wodnego „Wióry"         k. Starachowic, polegającego min. na wycince kilku hektarów lasu. Sprawa ta nie została jednak podjęta (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), a tymczasem z inicjatywy (tj. doniesienia) lokalnych władz wszczynane jest dochodzenie mające wyjaśnić ... legalność naszego biuletynu - min. informującego o tych i innych nadużyciach.

Powyższa zbieżność dowodzi  co najmniej  braku bezstronności kieleckiej prokuratury.

Co do innych okoliczności, również poddających w wątpliwość zaufanie do aktualnego wymiaru sprawiedliwości, załączam w celach „edukacyjno - dowodowych" moje  - również chyba „nielegalne" - opracowanie dokumentów b. Służby Bezpieczeństwa (w kontekście aktualnej obsady kadrowej aparatu wymiaru sprawiedliwości).

 

2. Nie mam  zwyczaju prosić kogokolwiek o zgodę na wypowiadanie się w sprawach publicznych. Kielecka prokuratura podejmując niniejszą sprawę, w sytuacji z punktu widzenia prawa aż nadto czytelnej, współuczestniczy w łamaniu elementarnego prawa do wolności słowa. Można ponosić konsekwencje za treści wypowiadanych słów, ale nie za samo wypowiadanie się! Już samo przypominanie takich oczywistości w 15 lat po zniesieniu cenzury prewencyjnej jest irytujące.

 

   Bodzentyn, 21.06.2005 r.                                               /Piotr Opozda/

powered by QuatroCMS